Category Archives: Uncategorized

Fragment książki “Odzyskiwanie rozumu”. Rozdział “Świadomość produktem biochemii?”

“Myśli i emocje wyłaniają się (nazywa się to emergencją) z niebywale złożonych powiązań między strukturami w ludzkim mózgu. W tym znaczeniu ateista – jako zwolennik filozofii naturalizmu – to ktoś, kto wierzy, że nie ma nic ponad światem o charakterze czysto fizycznym”.

Richard Dawkins

Bóg urojony”.

“Emergencja – ewolucja emergentna (…) od łac. E-mergo – wynurzam się. Emergentyzm (…) teoria opracowana na początku XX wieku przez angielskich filozofów i biologów głosząca, że świat podlega nieustannemu rozwojowi, podczas którego powstają nagle wciąż nowe wyższe jakości (ang. emergentism)”.

Słownik wyrazów obcych PWN”.

“Bioinformatyka dostarcza nam każdego dnia dowodów słuszności teorii Darwina. Krytycy najwyraźniej wolą tego po prostu nie przyjmować do wiadomości, nie chcą uwierzyć w to, że tworzywem z jakiego powstają myśli są molekuły, enzymy i białka. A to dlatego, że potem przychodzi nieunikniona konkluzja: być może my, ludzie, mamy duszę – ale ona składa się z wielu maleńkich robotów. (…) Mózg nie jest czymś ani trochę bardziej cudownym niż płuca czy też wątroba – jest tkanką”.

Daniel Dennet w wywiadzie pod tytułem:

Coraz mniej miejsca dla Stwórcy”.

Darwin “nigdy nie miał bowiem iluzji, co do jednego: kto ogłosi zwierzęta za twory ewolucji, ten

nie może wyłączyć z tej koncepcji człowieka. Nawet myślenie nie jest niczym innym, “funkcją organiczną, tak samo jak wydzielanie żółci jest funkcją wątroby”.

Jörg Blech, Rafaela von Bredow, Johann Grolle

“A jeśli Darwin się mylił…”

Człowiek najpierw się rumieni – a potem wstydzi? Intrygujące.

Ale powiedzą: „przecież to kwestia w ogóle świadomości! Świadomość to biochemia, a zarówno wstyd, jak i rumieniec dzieją się w ramach tego przez biochemię wykonanego “ja”.

Mamy sposobność przyjrzeć się sobie i rozstrzygnąć: jestem ja probówką z chemicznymi reakcjami? Czy: ja, to produkt biochemii czy ta biochemia to, powiedzmy bardzo ostrożnie, obecność: ja – w ciele. (Ciało jest “składową” trójcałości – ducha, duszy i ciała, i uczestniczy w niej pragnieniami ciała).

Świadomość produktem biochemii? Efektem wydzielania i bioprądu? Jak udowodnić, że nie? Jeśli wysłuchamy świadectw ludzi, którzy się nawrócili, i zbadamy zmiany jakie zaszły w ich życiu, rozpoznamy Dary Ducha Świętego – będziemy wiedzieli, że świadomość to nie pozyskiwany z biobaterii prąd pobudzający różne podzespoły.

Człowiek Wierzący wie też, że na przykład, skoro przeciwnik podsuwa myśli – to natura ich jest duchowa, a nie chemiczna. Ale człowiek Wierzący i tak wie, że nie jest samobieżną biobaterią, a dla ateistów nie jest to argumentem, bo rozróżnianie rzeczy duchowych kwitują zarzutami o chorobie psychicznej.

Ateistyczni naukowcy twierdzą, że myśli to wydzielanie, to chemia. Zatem jeśli, na przykład, pomyślę sobie, by zjeść pierogów ze śliwkami – a oni odczytają procesy, reakcje chemiczne i inne, które we mnie zaszły, gdy łaknąłem tych pierogów, odkryją jak ta myśl o d b y w a ł a s i ę w moim ciele – to czy potem, wywołując takie zaszłości, nie będą umieli wytworzyć takiego – nazwę to metaforycznie – podciśnienia by takie myśli sprowokować, takie pragnienia? Stworzyć ich “matrycę”? Coś, jak uwodziciel, który rozkochuje w sobie swoją ofiarę, wykonując wszystkie figury i wypowiadając słowa miłości – kłamliwie, by uwieść. Czyż właśnie takiego działania nie uważają za dowód na to, iż myśli mają naturę materialną – i że, jakoby, żadnego ducha nie ma? Dowód zupełnie rzekomy.

Uwodziciel wzbudza miłość – miłość jest prawdziwa, ale czy powiemy, że miłość jest wytwarzana przez pewien zespół gestów? Śmieszne.

Impuls bioelektryczny, molekuły, enzymy i białka – to jest myśl, tak mówią. Więc myśli nasze odbywają się w porządku reakcji chemicznych? Nie w porządkach na przykład: logicznym, matematycznym, estetycznym, figur poetyckich, suspensu, kompozycji muzycznych, architektury – w tym ergonomii i ekologii, konstrukcji technicznych – więc: wyobraźni technicznej? Jak miałoby się to stać, jak miałyby się te porządki “przełożyć” – gdyby rozwój odbywał się, tak jak mówią – od dołu?

Ewolucjoniści argumentują: skoro tak jest jak widzimy – to się tak zrobiło. S a m o. Dziecięce fantazje bywają urocze – ta natomiast, jest śmiercionośna.

Spójrzmy na konsekwencje tego ewolucjonistycznego, materialistycznego, ateistycznego myślenia (“myślenia”): takie rzeczy, jak odpowiedzialność, zaufanie, budowanie, wybór, konsekwencja, godność czy grzech… – nie istnieją! Ludzie mają procesy – i według nich żyją! O jakim grzechu może być mowa?!

Czemu zatem siedzą w więzieniach – bandyci, złodzieje, gwałciciele, oszuści, mordercy… Za procesy chemiczne? Więc przecież są prześladowani! To jest jaskrawa niesprawiedliwość! Jak można karać za to, że komuś się akurat tak układa biochemia! Na to materialistyczni myśliciele powiedzą: – bo są oni zagrożeniem dla ładu społecznego! Achaaa! Ale, ale – jak można ładem nazywać taką niesprawiedliwość?! To nie jest prawo – to jest eliminacja! A z kolei, jeśli eliminacja – to czemu akurat z tych powodów ma być dobrą, a z innych złą? Dlatego, że złodzieje szkodzą? Bo mordercy zabijają? Nie jest to konsekwentne. Po pierwsze: przecież mówią, że eliminacja jest mechanizmem rozwoju. A jeśli tak, to na jakiej podstawie stwierdzają – którego genu działanie jest właśnie w ogólnym planie życia – rozwojowe? I czemu to akurat oni mają o tym decydować? Eliminują, tych co eliminują? A czemu nie odwrotnie? Proszę o chociaż jeden argument… Nie ma. Po drugie: przyjdzie ktoś i powie: – Indianie szkodzą! Ewidentnie blokują rozwój! Trzeba ich wyeliminować, trudno. Smutna konieczność rozwojowa. I – pomyśl – przecież dokładnie tak uczyniono! I to w autorytecie nauki! O ekspertyzę w tej sprawie poproszono Uniwersytet Oksfordzki, który stwierdził, że Indianie nie są naszymi braćmi. A przecież wystarczyło znaleźć biało – czerwone małżeństwo i przekonać się czy mają dzieci i czy są one płodne. Przepraszam za sposób argumentacji – no ale na takim poziomie porusza się ta nauka… Uzyskaliby dowód naoczny Indianie są ludźmi. Nauka, ba, wiodący uniwersytet – nie wymyślił takiego prostego rozwiązania? Naukowego? Hmm… Czym zatem się kierowali?

Oczywiście nie trzeba było wyszukiwać małżeństw “mieszanych”, kojarzyć par czy przedsiębrać jakichkolwiek naukowych badań, by w i d z i e ć, że Indianie są ludźmi.

Haniebne, potworne. Nauka.

“70 lat temu władze stanu Queensland w Australii postanowiły sprowadzić Agi, żeby pomogły w zwalczaniu plagi owadów niszczących plantacje trzciny cukrowej. Ogromne ropuchy poradziły sobie znakomicie i dzisiaj władają terytorium o powierzchni przekraczającej milion km². Kłopot w tym, że oprócz szkodników bez opamiętania pożerają stworzenia dla człowieka niegroźne, owady, gady, ptaki i małe ssaki. (…) Naukowcy zaobserwowali, że ropuchy skaczące na czele grupy mają dłuższe tylne nogi od tych, które pozostały w starych żerowiskach. To doskonała ilustracja teorii ewolucji Darwina – silniejsze i sprytniejsze zwierzęta zdobywają większe terytorium, wypierając słabsze i mniej przebiegłe”.

Jadowita ropucha podbija nowe ziemie”.

Gdy sprowadzone w celu ochrony upraw kukurydzy do Australii z Ameryki Południowej jadowite ropuchy niszczą wszelkie inne życie od owadów do psa – wtedy ewolucjoniści triumfują: – oto darwinowski rozwój, oto słodycz życia, oto źródło wszelkiej miłości i piękna! A gdy patologiczny morderca zgwałci i udusi 500 kobiet – o, to mówią, niedobrze, trzeba go zabić. W tej sytuacji nie wygłaszają prodarwinowskich peanów, nie wołają, że to stwarza miłość… Czemuż to? Ropucha, gdy strzyka jadem i pożera – stwarza miłość i pokój, a gdy człowiek morduje – to miłości nie stwarza? Nie jest to działanie rozwojowe, życiostwórcze? Ach, więc jednak człowiek czymś się różni od zwierząt… Jednak jakoś inaczej biologu ewolucyjny patrzysz na człowieka?

Przypomnę, że wstępem do naukowej kariery jest egzamin d o j r z a ł o ś c i.

Bóg jest Życiem samym, Stwórcą świata i zapełniających go stworzeń. On Stworzył żywe istoty i wie o życiu wszystko. On ustala zasady. Innej logiki nie ma. Nie ma b i o l o g i i bez Boga!

Ewolucjoniści są w zdumiewającym balansie między uznaniem niewymownej rzezi za tworzącą życie i zachwytami nad nią w tej roli (!) – a jednocześnie dziecinną tkliwością i afektem do stworzeń.

Bez obrazy – ale przypomina to sytuację, która budziła takie zdumienie, i jest nadal dla wielu otwartym pytaniem: jak mogli ludzie mordujący w obozach koncentracyjnych zarazem kochać swoje rodziny i dzieci, chodzić do domu na obiad. Co do istoty kwestii – nie widać w tym różnicy… Wpajanie teorii ewolucji jest wychowywaniem ludzi o takiej właśnie wrażliwości, tak ukształtowanych, to mających za normę, za normalność! Ewolucjonizm to nie jest tylko pewien pogląd na rzeczywistość, ale głęboka ingerencja w sam sposób myślenia, w uczucia etc.

Mówią ewolucjoniści, ateiści, że myśli emergują i że jest tylko materia – kierowana przez geny. Ale świadomość traktują jako byt samoistny i podlegający ocenie na przykład: moralnej! Choć jest według nich tylko wypowiedzią samolubnych genów (mózg wydzielający myśli ukształtowany przez geny). Jadowitej ropuchy nie osądzają, ale gdy SS wyrusza do akcji – o, to niemoralne, na to mają oburzenie. Działalność krokodyla jest biologicznie zachwycająca – działalność SS nie. Ale czemu? Świadomość i wyższe uczucia są przecież według tej teorii kreacją genów dokładnie tak samo jak krokodyli kołowrót śmierci… Mówią: człowiek to zwierzę, ale zaraz dodają: no, tylko żeby mi się po ludzku zachowywał!

Mówią: to samolubne geny stwarzają wszystkie stworzenia – a zaraz im się myśli, że człowiek ma niezależną świadomość i ma trzymać poziom etyczny. Ależ bzdury! To wszystko naiwne mamrotanie. Ewolucjonizm to słabość ludzkiego umysłu. Te płacze Darwina nad okrucieństwem ludzi, te etyzacje, te protesty i oburzenie Dawkinsa są niekonsekwencją wewnątrz teorii ewolucji, dokonywaną ze względu przecież na uczucia, wrażliwość, troskę, ciepło, wyobraźnię… Jest nadzieja, że Richard Dawkins nawróci się – ile można trwać w takim rozdarciu i okłamywaniu siebie.

“Zakładam, że świadomość jest fizycznym przejawem działania mózgu i jako taka nie może przetrwać jego rozkładu. (…) Nie wiadomo czy świadomość jest produktem ubocznym funkcjonowania organizmów żywych czy też ma kluczowe znaczenie dla ich istnienia.”

Richard Dawkins w wywiadzie pod tytułem:

Akceptując religię sprzyjamy ekstremistom”.

Człowiek jest duchem, duszą i ciałem. Ateistyczna nauka, negująca istnienie dwóch składowych tej całości i przekręcająca – sprowadzając to, co duchowe do materii; nauka negująca w ogóle istnienie ducha, w ogóle “spraw” ducha nie rozpoznając i nie rozumiejąc, nie przyjmując do wiadomości nawet podstawowej o tym wiedzy – jest katastrofalnym błądzeniem o skutkach nawet dla nas ludzi w ogóle z naszej ziemskiej perspektywy niewyobrażalnych, nie do ogarnięcia.

Definiowanie człowieka na podstawie badania moczu i nakładanie takiego widzenia rzeczy na zapoznane i zanegowane sprawy ducha, to straszne niewolenie człowieka, straszne uwięzienie, straszne, straszne.

“Chorowali z powodu swego występnego życia

I cierpieli z powodu swych win.

Wszelki pokarm obrzydł im

I bliscy już byli bram śmierci.

Wtedy wołali do Pana w swej niedoli,

A On wybawił ich z utrapienia.

Posłał słowo swoje, aby ich uleczyć

I wyratować ich od zagłady”.

Psalm 107, wersy: 17 – 20.

“A sam Bóg pokoju niechaj was w zupełności poświęci, a cały duch wasz i dusza i ciało niech będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa”.

Pierwszy list św. Pawła do Tesaloniczan. rozdz. 5, w. 23.

Pułapka, błąd – uznania pewnego “zakresu widzeniaza ostateczny, niczym człowiek, który by uważał, że ziemi jest tyle i jest ona taka – ile i jaką widzi akurat przez okno. Myślenie cielesne jest nakładane na ducha i duszę. Mówiąc skrótem: człowiekowi grzesznemu, żyjącemu w grzechu – mówi się, że problemy jego życia rozwiąże nordic walking. Mówią: dbaj o siebie, zmień swoje życie – ale to znaczy: dbaj o swoje ciało, ustaw życie pod kątem ciała – jeszcze bardziej! Jeszcze więcej ciała! Tego, że żyje on w grzechu – tego zmieniać nie musi. To jest jego wolność (!). Tak oto kajdany nazwano wolnością.

Duch – dusza – ciało. Patrząc w j e d n o, budować zamykającą teorię c a ł o ś c i?

Ateiści wyśmiewają Trójcę Świętą, mają tę kwestię za okazję do drwin. Zdaje im się ona śmieszna i niemądra. Ale czy człowieku – masz z tym jakiś problem, że jesteś całością trzech składowych? Jest w tym jakaś niewygoda? Jakiś kłopot?

Cierpienia wzięły się z upadku człowieka, z duchowej śmierci. Biorą się z grzesznej natury człowieka. Nie z jego “budowy”.

“Bo według człowieka wewnętrznego mam upodobanie w zakonie Bożym. A w członkach swoich dostrzegam inny zakon, który walczy przeciwko zakonowi uznawanemu przez mój rozum i bierze mnie w niewolę zakonu grzechu, który jest w członkach moich”.

I dalej:

“Tak więc ja sam służę umysłem zakonowi Bożemu, ciałem zaś zakonowi grzechu”.

List św. Pawła do Rzymian. rozdz. 7, w. 22 – 23; 25.

W tej sytuacji mówić: – żadnego ducha nie ma, żyjmy sobie podług ciała – to samobójstwo.

Pan Bóg jest Miłością i jest Duchem. Miłość jest duchowa – nie jest produktem materialnych procesów. Wyrobem. Czy można pokochać z rozmysłu? Na polecenie? Za pieniądze? Albo – pod wpływem podanych środków chemicznych… Czy miłość jest chemicznie wywoływanym dziwnym zachowaniem? Myślisz, że miłość to jest coś na guzik: – pyk wciśniesz – jest, pyk wyłączysz – nie ma? Coś w człowieku można poruszyć jak nie przymierzając – udko martwej żaby, które gdy podrażnić odpowiednio prądem – poruszy się. Ale czy to znaczy, że to żabie udko – żyje? W człowieku można coś poruszyć, co w ciele wiąże się z miłością, ale czy to jest miłość?

Ludzie się starzeją – “chemia im się zmienia” – miłość trwa. Bywa, że rozkwita.

Naukowcy, śledząc miłość, obserwują w ciele te wydzielania, reakcje – łapią je – mówią: “Mamy! Te oto związki i reakcje chemiczne, te kwasy, zasady, prądy, spiny – to jest miłość właśnie! Tak powstaje!” To obecność miłości w ciele. Udział ciała w miłości – ? (Myślę sobie w tych sytuacjach – a kim jest człowiek, którego “badacie” – jest człowiekiem Wierzącym? To nie jest sprawa poboczna, to jest sprawa pierwszorzędna!).

Jeśli miłość to działanie związków chemicznych – to co z miłością na odległość, co z wciąż obecną, intensywną miłością po śmierci ukochanej osoby? Powiedzą – tęsknota to głód narkotyczny. To zespół abstynencyjny. Tak właśnie mówią!

Można mieć pragnienia ciała – a nie mieć miłości, o czym też wiemy ze słów Pisma Świętego. Odrzucając Pismo czy wiedzą co badają?

Zauważmy to – według ewolucjonizmu człowiek jest mniej ważny niż jego komórki, niż „konstytuujące go” geny. Sam w sobie nie jest podmiotowy. Człowiek to wyrób. Komórki zrzucają się na człowieka. Jest zwierzęciem pociągowym. On, świadome ja, jest na łasce swych najdrobniejszych części – co mu wydzielą – to zrobi. Prawa, systemy moralne – kupa śmiechu. Komórki angażują swój wytwór, który je nosi, w absorbujące go – głuptasa – zwiedzenia, żeby go jak najkorzystniej zmanipulować. Wyłania się z tego jakiś megarozum, megamoc tych komórek. Zapewne myślałeś o sobie coś więcej – ale co ty tam sobie myślisz czy czujesz, to tylko manipulaty, pokrętła, by tobą kierować. Zatem – ty wytworze – ciało puszczaj przodem, grzecznie i z szacunkiem – bo ciało to wehikuł genów. Bliżej sensu istnienia jest przemiana materii – niż ty.

Ufam, że gdy widzisz do jakich konsekwencji prowadzi uznanie ludzkiej świadomości za wyrób reakcji biochemicznych, twierdzenia te, tę „teorię” uznasz za absurd. Skutki tego są nie do przyjęcia. Zarazem możesz zauważyć realne, rzeczywiste istnienie tego, co nazywają ludzie: wartościami. Nie są sztucznym, narzuconym kulturowo ograniczeniem w celu sprawowania kontroli, wymysłem patriarchatu czy czymś takim.

Przemyślenie kwestii pokazuje konsekwencje, na które nie sposób się zgodzić. Przenigdy – prawda? Nie chcesz tak „zorganizowanego” życia, według „zasad wydzielania”, prawda? Według „zasad eliminacji” czyli na przykład: więzienia zlikwidować i kto skuteczniej eliminuje – ten płodzi. Urocze, co? I rzecz nie w tym, że tak by się większości nie podobało – ale w tym, że nie jest to prawda o człowieku.

Fragment książki “Odzyskiwanie rozumu”. Rozdział “Zimna biologia”.

“Profesor Christiane Nüsslein-Volhard (…) genetyk, dyrektor działu nauk biologicznych Instytutu Maksa Plancka w Tybindze. W 1995 roku wspólnie z E. F. Wieschausem i E. B. Lewisem dostała Nagrodę Nobla z medycyny za przełomowe odkrycie – ustalili, że rozwojem zarodka muszki owocowej kieruje zaledwie kilka genów. To od nich zależy, gdzie wytworzą się głowa, odnóża, skrzydła. Ta sama prawidłowość obowiązuje u wszystkich zwierząt, również u człowieka. Nieprawidłowości w budowie tych genów prowadzą do deformacji rozwojowych lub śmierci zarodka. (…) W tym roku pani profesor odebrała Nagrodę Specjalną 60-lecia UNESCO, którą otrzymała za stworzenie fundacji pomagającej finansowo młodym kobietom naukowcom, które wychowują dzieci.

Profesor Christiane Nüsslein-Volhard: – Zrozumiałam, że źle się dzieje, gdy zrezygnowała z pracy jedna z moich doktorantek. Urodziła dziecko i przyszła mi oświadczyć, że od tej pory może prowadzić badania na pół gwizdka. To był cios, bo to bardzo zdolna dziewczyna, prowadziła niezwykle interesujący projekt, a jej decyzja właściwie go grzebała. Powiedziałam sobie, że zniosę to pół roku, a potem chcę już w pełni korzystać z jej talentów badawczych.

Kiedyś pomagałam wychowywać małe dziecko mojej siostry. Dziecko było bardzo grzeczne, ale mimo wszystko to było prawie nie do zniesienia. Nieustanne patrzenie, czy małe śpi, czy nie, zmienianie pieluszek – to tak intelektualnie puste, że nie można dopuścić, by zdolne młode kobiety marnowały w ten sposób swój talent.

Okazało się, że wielu kobiet nie stać na dobrą opiekunkę dla dziecka. Z tym akurat mogliśmy coś zrobić. Płacimy młodym kobietom naukowcom po 400 euro miesięcznie, a one opłacają pomoc domową, opiekunkę. Na razie mamy osiem stypendystek. Każda musiała przedstawić plan, w jaki sposób pieniądze pomogą jej rozwijać się naukowo.

W sierpniu podsumujemy pierwsze efekty działania fundacji i zobaczymy, w jakim kierunku będzie sie ona rozwijać. Niestety zmienić stereotypy i mężczyzn nie jesteśmy w stanie.(…)

Bartosz T. Wieliński: – Co powinno się zmienić?

Profesor Christiane Nüsslein-Volhard: – Powinny powstawać profesjonalne żłobki i profesjonalna kadra opiekunów. Kobiety naukowcy zawsze zwracają uwagę na jakość, w tym wypadku na jakość wychowania. A przecież szwagierka czy babcia nie zawsze są w stanie to zagwarantować. Żłobki powinno się zakładać blisko miejsca pracy, tak, by matki nie musiały podróżować na drugi koniec miasta po dzieci. Trzeba też, by pracodawcy zrozumieli, że pierwszy okres po tym, jak na świat przychodzi dziecko jest dla kobiet szczególnie ciężki. Pracują u mnie dwie młode matki i widzę, ile wysiłku wkładają w pogodzenie pracy z rodziną. Trzeba im pomagać.”

Z profesor Christiane Nüsslein-Volhard rozmawia Bartosz T. Wieliński.

Gdybyśmy rozmawiali o samochodach nie dziwiłoby nas, że ktoś na przykład interesuje się elektromechaniką i dla niego składanie, naprawianie, montowanie rozruszników jest zajęciem pasjonującym – ale już jeżdżenie samochodem go nie bawi. No, możemy to rozumieć, nie jest to jakoś specjalnie dziwne. Ale w kwestiach, o których mówi pani profesor i którymi się zajmuje mamy do czynienia z czymś zupełnie innym – mówimy o żywych istotach, o stworzeniach – o człowieku! Mówimy o medycynie, o b i o l o g i i – więc o ż y c i u.

To ma być zatem tak: “pasjonują mnie podzespoły życia, ale życie samo i jego cel i sens, jego zasadnicze sprawy – już nie. Mogę naprawić organizm – ale dziecko, mały człowiek mnie nie obchodzi, zajmowanie się nim uważam za intelektualnie puste – należy je przekazać powołanym do tego, wyspecjalizowanym służbom. Stanie się ono warte uwagi, jeśli okaże kiedyś talent do naprawiania organizmów”.

Pojedyncze komórki osoby są pasjonujące – ale w ogóle ta osoba – nie. Zajmowanie się nią to strata czasu.

Ludzie tak myślący, tak czujący, tak pojmujący naukę, uważają się za powołanych i jedynie umocowanych by definiować życie, zamykająco wypowiadać się o człowieku, jego pochodzeniu… O sensie życia.

Zafascynowanie organizmem i odrzucenie osoby to coś jak pornografia, jak wizyta w domu publicznym.

Ten, teraz tak mały, człowiek może żyć w wieczności z Bogiem. Może dokonać w życiu czynów takich lub innych, dobrych lub złych, może być zbrodniarzem – a może ratować wielu… Jeśli czuwanie przy nim, teraz tak małym, miałoby być intelektualnie puste – zaiste nędzny to intelekt.

W jaki sposób rozumie się intelekt jeśli miłość jest w nim stratą czasu. To jest intelekt? To jest naukowe?

Badaczka cudu życia, dla której życie jest nudne. Dla której jest stratą czasu!

I to zdanie: „Kobiety naukowcy zawsze zwracają uwagę na jakość, w tym wypadku na jakość wychowania”. Mała ludzka istota w niezwykle ważnych chwilach jej życia, chwilach o niezwykłym znaczeniu dla całego jej przyszłego życia – i „wysokiej jakości obsługa”. „Jakość wychowania”. Słowo: miłość – jakby nie istniało.

Mechaniczne traktowanie życia jest absurdalne, w sobie sprzeczne. Widzimy to na przywołanym przykładzie: oto pasjonowanie się czymś co składa się na całość, którą uważa się za nieinteresującą, intelektualnie pustą… Zajmujący jest mechanizm – ale już całość „którą powołuje” jest tak nieznośnie nudna, że trzeba ową całość komuś zlecić, żeby mieć czas na te „pasjonujące elementy”. To brzmi jak fiksacja. To paradoks zimnej biologii.

Dla takiej biologii zamrażanie ludzi (in vitro) nie jest problemem. Zamrażanie ludzi jest zwykłą konsekwencją zimnej biologii.

Przemysłowa technobiologia. Cóż, najwyżej się nie uda…

Możemy na tym przykładzie poglądowo obserwować rozejście się biologii z życiem.

Biolodzy są tak blisko życia… Przypomina to sytuację gdy jakiś przedmiot, trzyma się zbyt blisko oczu, tak blisko, że rozmywa się jego obraz i rozpoznać co to jest – nie można.

Fragment książki “Odzyskiwanie rozumu”. Rozdział “Panda”.

Rodzimy się na tym świecie, od maleńkości doświadczamy go, poznajemy jakim jest. Widzimy zwierzęta, żywe, czujące wrażliwe stworzenia, które są pokarmem dla innych stworzeń. Na każdym poziomie istnienia widzimy śmiertelną walkę. I sami, my ludzie takimi się rodzimy. Zdolni do miłości i do mordu. Chorujący i śmiertelni. Będąc w tej sytuacji a dowiadując się, że ziemię i życie na niej i ludzi samych stworzył Bóg – Miłość, który jest Bogiem Porządku – człowiek, bywa, jest w pomieszaniu, nie umie poskładać tego w spójną całość. Tym bardziej, gdy współcześnie ludzie zadufani w potędze swojej naukowej wiedzy, zachłyśnięci rozwojem – odchodząc od Wiary – uważają wyjaśnienia, których Bóg w Miłości swojej nam udzielił – za mity. Uważają je za dawne prymitywne próby opisania i wyjaśnienia świata.

 

Jesteśmy tak przyzwyczajeni do widoku pożerających się zwierząt, do ich wzajemnej agresji, że nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej. Przyjęliśmy, że są zwierzęta drapieżne, odpowiednio w tym celu stworzone, zaopatrzone w odpowiednie zmysły, szybkość, siłę, pazury, kły, mające odpowiednie wnętrzności, trawienie. Ale Pan Bóg – Miłość i Bóg porządku, nie stworzył żywienia się stworzeń innymi wrażliwymi, czującymi ból stworzeniami. Bóg nie stworzył czegoś takiego. Przeczytajmy.

 

I stworzył Bóg człowieka na obraz swój, na obraz Boga stworzył go, jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich. I błogosławił im Bóg i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które poruszają się po ziemi! Potem rzekł Bóg: Oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie: niech będzie dla was pokarmem! Wszystkim zaś dzikim zwierzętom i wszelkiemu ptactwu niebios, i wszelkim płazom na ziemi, w których jest tchnienie życia, daję na pokarm wszystkie rośliny. I tak się stało. I spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre.

Pierwsza Księga Mojżeszowa.

(1,27-31)

 

W tłumaczeniu literalnym:

 

I powiedział Bóg (Elohim): Oto dałem wam wszelkie ziele rozsiewające nasienie, które na powierzchni całej ziemi, i wszelkie drzewo (w) którym w nim owoc drzewa, rozsiewający nasienie, wam niech będzie na pokarm. A dla wszelkiego zwierza ziemi i dla wszelkiego ptactwa nieba i dla wszelkiego pełzającego po ziemi, (w) którym w nim istota żyjąca, wszelka zielona t r a w a na pokarm. I stało się tak. I widział Bóg (Elohim) wszystko, co uczynił. I oto dobre bardzo.

Pierwsza Księga Mojżeszowa.

(1, 29 – 31)

 

I przeczytajmy jeszcze dwa fragmenty z proroctwa proroka Izajasza, mówiące o p r z y s z ł e j szczęśliwości:

 

I wyrośnie różczka z pnia Isajego,

a pęd z jego korzeni wyda owoc.

I spocznie na nim Duch Pana;

Duch mądrości i rozumu,

Duch rady i mocy,

Duch poznania i bojaźni Pana.

I będzie miał upodobanie w bojaźni Pana.

Nie według widzenia swoich oczu

będzie sądził

ani według słyszenia swoich uszu rozstrzygał,

Lecz według sprawiedliwości będzie sądził biednych

i według słuszności rozstrzygał

sprawy ubogich na ziemi.

Rózgą swoich ust będzie chłostał

zuchwalca,

a tchnieniem swoich warg zabije

bezbożnika.

I będzie sprawiedliwość pasem jego bioder,

a prawda rzemieniem jego lędźwi.

I będzie wilk gościem jagnięcia,

a lampart będzie leżał obok koźlęcia.

Cielę i lwiątko, i tuczne bydło będą razem,

a mały chłopiec je poprowadzi.

Krowa będzie się pasła

z niedźwiedzicą,

ich młode będą leżeć razem,

a lew będzie karmił się słomą

jak wół.

Niemowlę bawić się będzie

nad jamą żmii,

a do nory węża wyciągnie dziecię

swoją rączkę.

Nie będą krzywdzić ani szkodzić

na całej mojej świętej górze,

bo ziemia będzie pełna poznania

Pana

Jakby wód, które wypełniają morze.

I stanie się w owym dniu, że narody

będą szukać korzenia Isajego,

który załopocze jako sztandar

ludów;

A miejsce jego pobytu będzie sławne.”

 

Księga Izajasza.

(11, 1- 10)

 

Oraz:

 

Oto Ja stworzę nowe niebo i nową ziemię

I nie będzie się wspominało rzeczy dawnych,

i nie przyjdą one na myśl nikomu.

A raczej będą się radować i weselić

po wszystkie czasy z tego, co Ja

stworzę,

bo oto Ja stworzę z Jeruzalemu

wesele, a z jego ludu radość!”

 

I dalej:

 

I zanim zawołają, odpowiem im,

i podczas gdy jeszcze będą mówić

Ja już ich wysłucham.

Wilk z jagnięciem będą się paść

razem,

a lew jak bydło będzie jadł

słomę,

wąż zaś będzie się żywił prochem.

Nie będą źle postępować ani

zgubnie działać na całej świętej

górze – mówi Pan.”

 

Księga Izajasza.

(65.17,18 i 24,25)

 

Ewolucjoniści nie dostrzegają nieprzezwyciężalnej sprzeczności istnienia miłości, wrażliwości, współczucia, opiekuńczości, bólu wreszcie – i żywienia się stworzeń innymi stworzeniami. Jeśli uznają, że pożeranie żywcem stwarza miłość, opiekuńczość etc., jeśli uważają miłość za pigułkę gwałtu, jeśli uważają miłość, opiekuńczość i pożeranie żywcem – za harmonijną całość – to kompromituje ich to jako naukowców. Ludzie ci muszą bardzo poważnie zastanowić się nad sobą.

 

Z kolei teoria inteligentnego projektu – jest dramatycznym przeinaczeniem, jest bowiem kompromisem Wiary z teorią ewolucji.

 

 

 

Uwidacznia się to także w słowach. Zwierzęta polujące nazwali ludzie drapieżnymi, a to oznacza – w ramach teorii inteligentnego projektu – jakoby Pan Bóg stworzył kradzież, rabunek etc.:

 

Drapieżny (…) od staropolskiego (…) drapież „ grabież, przedmiot grabieży, łup wojenny (…) które powstało w staropolszczyźnie (…) od drapić w znaczeniu „grabić, rabować” (…) według grabież, kradzież, łupież, „rabunek”. (…).

 

Drapnąć (…) chwycić przebijając pazurami, szponami (o kotach, jastrzębiach itp.), stąd „rozciąć skórę pazurem” i „zrabować, zagrabić, złupić” (także uciec z łupem) (…)

A. Bańkowski

Etymologiczny słownik języka polskiego”.

 

Podobnie w innych językach: po angielsku predatory animal, od łacińskiego praedatorius – grabieżczy, łupieżczy, od praedator – ten kto łupi, grabieżca, łupieżca. W języku niemieckim Raub-tier od Rauben – rabować.

 

 

 

Gdy myśli się, że Bóg stworzył zwierzęta drapieżnymi, przypisuje się Bogu z a m i a r stworzenia śmierci, rozlewu krwi, zadawania skrajnych cierpień. Odrzucając dosłowne rozumienie Pisma Świętego – a w tym historię upadku i wygnania z Eden, buduje się obraz, jakoby Pan Bóg stworzył wojnę, mord, gwałt, rozbój, kradzież. Jakoby stworzył grzech jako mechanizm rozwoju życia. To obłędne. W taki sposób świat, życie, posłannictwo człowieka rozumiał i wykładał na przykład Heinrich Himmler, dowódca SS.

 

Oczywiście człowiek ulega myśleniu, jakoby przecież kły, pazury i siła zwierząt drapieżnych – są właśnie po to, aby zwierzęta te polowały, zabijały i pożerały – no bo jakże inaczej. To jest właśnie przykład myślenia tego świata – jeśli ktoś jest siłaczem, mocarnym atletą, czy kimś szczególnie sprawnym fizycznie – to oczywiście po to, by walić w twarz, by rozmazywać innych po podłodze, by tryskała krew i chrzęściły kości. No, to jest ten świat.

 

Więc zęby zwierząt drapieżnych stworzone są po to, by zabijać? Pomyśl jakie silne jest to skojarzenie! Zęby stworzone są do drapieży? A więc siekiera – do płatania głów? Młotek do roztrzaskiwania? Gwoździe zatem do krzyżowania? A czy nie są to narzędzia stworzone by budować domy – na przykład? A do domów piękne meble?

 

Coś brane jest za coś, choć w oczywisty sposób nie jest tym, za co się to bierze. To jest patrzenie tym światem.

 

Zapewne w zwierzętach, w ich ciałach zaszło i zachodzi wiele zmian pod wpływem czy w związku z życiem w stanie czczości.

 

Wyciąganie ze s t a n u s t w o r z e n i a w j a k i m o n o j e s t n a s k u t e k d u c h o w e j ś m ie r c i c z ł o w i e k a, przez l u d z i b ę d ą c y c h w s t a n i e d u c h o w e j ś m i e r c i, wniosków o tym, „jak życie powstało” – znaczy: nie dość że uważanie jakoby „powstało” właśnie takim, to jeszcze wymyślanie absurdalnych mechanizmów owych: „powstania i rozwoju” życia. To jest błądzenie o straszliwych konsekwencjach.

 

Nie przyjmując Pisma Świętego w prostocie serca, to co się widzi w przyrodzie uważa się za porządek życia. Ktoś taki nie rozumie w jak straszliwej jest sytuacji, w jak strasznym stanie ducha! Biorąc to, co widzi za harmonijny porządek życia, będąc częścią tego i mając swoje postępowanie za właściwe i przenosząc to na organizację życia ludzi – można z przekonaniem o słuszności, czując się usprawiedliwionym, popełniać straszliwe, drastyczne rzeczy. Jest się wystawionym na koszmarne zmanipulowanie – jak komuniści, faszyści, naziści, wolnorynkowcy (w znaczeniu ideologii uważającej wolny rynek za zgodne z naturą/zbawcze rozwiązanie problemów ludzkości). Teoria inteligentnego projektu drastycznie pogarsza sytuację – stan stworzenia w którym żyjemy podaje za Boży Porządek! W ten sposób na przykład wszelkie wolnorynkowe cwaniactwo, świństwo, egoizm, grabież i mord znajdują umocowanie w Bożym dziele, jako realizacja Bożego Porządku!!! Stąd niektórzy liberałowie twierdzą, iż nie widzą konfliktu między swoimi przekonaniami a wiarą w Boga, chrześcijaństem.

 

 

 

Pomyślmy – jak wyobrażamy sobie lwie zwyciężanie. Słysząc, że lew zwyciężył jakieś inne zwierzę – jaki miałbyś/miałabyś obraz tego – co uczynił? Jak to się odbyło? Lew zwyciężył, więc zapewne: dopadł, żywcem zmiażdżył, rozszarpał, zadławił, zabił, rozdarł, pożarł… Tak wiemy z naszego doświadczenia, żaden inny obraz, żaden inny sposób w jaki miałby zwyciężać lew nam się nie nasuwa, prawda? Przeczytajmy słowa z Objawienia świętego Jana, słowa o Zwycięstwie Jezusa Chrystusa:

 

I płakałem bardzo, że nie znalazł się nikt godny otworzyć księgę ani do niej wejrzeć. A jeden ze starców rzecze do mnie: Nie płacz! Zwyciężył lew z pokolenia Judy, korzeń Dawidowy i może otworzyć księgę, i zerwać siedem jej pieczęci”.

Objawienie św. Jana.

(5, 4 – 5)

 

Pomyślmy – w jaki sposób Zwyciężył Pan Jezus? Otóż – w posłuszeństwie Ojcu składając siebie w ofierze. Świadomie, wiedząc iż taka jest droga do wyratowania ludzi – idąc na męczeńską śmierć. Przecież nie z powodu słabości. O czym wprost powiedział nam w innym miejscu Pisma:

 

I gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z dwunastu, a wraz z nim liczny tłum z mieczami i kijami, od arcykapłanów i od starszych ludu. A ten, który Go wydał dał im znak, mówiąc: Ten, którego pocałuję, jest nim, bierzcie Go. I zaraz przystąpił do Jezusa, i rzekł: Bądź pozdrowiony, Mistrzu! I pocałował Go. A Jezus rzekł do niego: przyjacielu, po co przychodzisz? Wtedy podeszli bliżej, rzucili się na Jezusa i pochwycili Go. I oto jeden z tych, którzy byli z Jezusem, wyciągnął rękę, dobył miecza swego, uderzył sługę arcykapłana i uciął mu ucho. Wtedy rzecze mu Jezus: Włóż miecz swój do pochwy; wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów aniołów? Ale jak by wtedy wypełniły się Pisma, że tak się stać musi?”

Ewangelia św. Mateusza.

(26, 47 – 53)

 

 

 

Naukowcy odrzucając Pismo Święte nie znajdą odpowiedzi na pytanie: „jak powstało życie?” Nie ma innej odpowiedzi. A ci, którzy słabnąc w Wierze wycofują się w kompromisowych interpretacjach Pisma twierdząc na przykład jakoby proroctwo Izajasza było tylko metaforą jakiejś mającej nastąpić ogólnej harmonii – pogarszają sytuację, utrudniają możliwość zrozumienia. Tak interpretując Słowo Boże, by „było do przyjęcia”, tak „uprawdopodobniając je”, niweczą wiarę, zawierają kompromis Wiary z myśleniem tego świata. Ludzie są tak oszukani fałszywym racjonalizmem światopoglądu naukowego, że w tej, jak mówią, epoce wielkiego rozwoju, w czasach, jak mówią, oświeconych, trudno im przyjąć Prawdę w prostocie serca.

 

W co wierzyć, gdy wszystko już będzie przeinterpretowane na myślenie tego świata…

 

 

 

Przed kilkoma laty czytałem artykuł o pandzie. Autorka pisała jak to naukowcy zmagają się z kwestiami odnośnie pandy: jak to możliwe, że panda – niedźwiedź, drapieżnik, żywi się bambusem, że pokarm ten wystarcza jej do życia, że w ogóle trawi te badyle?

 

Miś panda. Przesympatyczny pluszak. Gdy dotarło do mnie, że przecież jest jakby żywym obrazem do proroctwa Izajasza byłem bardzo tym poruszony. Oto drapieżnik – ma kły, pazury, układ trawienny właściwy drapieżnikom. I żywi się bambusem. A jaką rośliną jest bambus? To najwyższa t r a w a na ziemi!

 

Panda to nazwa w języku tybetańskim. Znaczy: zjadacz bambusa (Nigel Marven w filmie: Panda adventure.). Jak widać także nazwa dotyczy samej istoty rzeczy.

 

 

 

Panda jest zwierzęciem bardzo popularnym na świecie, wzbudzającym wiele emocji, zwierzęciem też bardzo rzadkim.

 

Utrzymanie pand wielkich kosztuje każde zoo średnio 2,6 miliona dolarów rocznie, wtedy, gdy nie ma młodych. Jeśli dodamy do tego niemowlę, budżet przekroczy 3 miliony, jeśli dwójkę młodych (z prawie połowy pandzich ciąż rodzą się bliźnięta) – poprzeczka podskoczy do 4 milionów. – Nikt nigdy nie przeznaczyłby takich pieniędzy dla jakiegokolwiek innego gatunku – mówi David Wildt, dyrektor programu rozrodczego Narodowego Ogrodu Zoologicznego. Co sprawia, że pandy są tak specjalne. Może to być po prostu urok. Pandy wielkie mają charyzmę, o której politycy i gwiazdy ekranu mogą tylko pomarzyć. Kamery internetowe ogrodu zoologicznego, śledzące codzienne zajęcia Tai Shan i jego mamy, przyciągają średnio 2 miliony wizyt miesięcznie. W ciągu pierwszych trzech miesięcy, kiedy można było oglądać Tai Shana, liczba zwiedzających zoo wzrosła o 50 proc. w stosunku do lat poprzednich. Fani podziwiający pandy tłoczą się przed barierką wokół wybiegu pandy wielkiej ramię przy ramieniu. Wskazujące palce, gruchające głosy, twarze marszczą się w błogich uśmiechach. Tak wiele aparatów fotograficznych naraz strzela, że można pomyśleć, iż jest się na czerwonym dywanie w noc oskarową”.

Lynne Warren

Czarno-biała gwiazda”.

[National Geografic Polska 7.2006 s.30].

 

Panda jest też w logo największej w świecie fundacji na rzecz dzikiej przyrody: WWF – World Wide Fund for Nature/World Wildlife Fund (spotykam obie te nazwy). Pandy bardzo szczególnie traktowane były i są również w samych Chinach – przydawana jest temu zwierzęciu szczególna rola, jest traktowane jako podarunek pokoju. W filmie: „Panda – ulubieniec świata.” pokazano jak szczególnie traktowany był Mei Sheng miś, który przekazywany był z USA do ośrodka hodowli pand w Wolong w Chinach. Amerykańska prasa nazywała go „najważniejszym zwierzęciem świata”, w Chinach witany był z honorami należnymi głowie państwa. To oczywiście przesada, wręcz bałwochwalstwo – odświętnie ubrane dzieci śpiewające pieśni powitalne, rzucające kwiaty, składające wieńce…

 

Jak zrozumieć ten fenomen pandy, że cieszą się tak ogromną sympatią i że są one zwierzętami tak bardzo popularnymi, znanymi na świecie? Dlatego, że jest sympatycznym misiem, rozpoznawalnym przez bardzo specyficzne ubarwienie? Dlatego, że jest zwierzęciem tak nielicznym, jak to ludzie nazywają: zagrożonym wyginięciem? Wiele jest prześlicznych i przesympatycznych zwierząt, wiele zagrożonych wyginięciem. Co tak pobudza ludzkie uczucia, do czego śmieją im się buzie? Czy to tylko ot, niewinne zdziecinnienie – pocieszyć się przytulanką?

 

Przesympatyczny drapieżnik jedzący trawę – czy nie porusza to tęsknoty do Eden, do raju, do bycia umiłowanym dzieckiem Boga?

 

 

 

(Zauważyłeś/zauważyłaś, że czerń i biel to jedyne kolory, które mają wspólny walor? To znaczy: przez stopniowanie szarości z jednego przechodzi się w drugi. A czy kolor szary to jasno czarny czy ciemno biały? Mówmy: tak – nie.)

 

 

 

Bycie drapieżnikiem nie jest właściwe naturze stworzonej przez Boga. Nie są te, zwane drapieżnikami, zwierzęta, stworzone do zabijania, pożerania innych. Na o b r a z i e pandy – łatwiej nam to sobie wyobrazić. (Podkreślam iż mówię o obrazie, bo przecież panda nie jest zwierzęciem wprost z Eden, nie jest wyjątkiem, którego nie dotknęły skutki upadku człowieka. Pandy bywają agresywne, potrafią napaść, ugryźć, poturbować, zabić etc.)

 

Panda, gdyby była zwierzęciem kopalnym, co powiedzieliby znajdując jej skamieniałe truchło? Powiedzieliby: oto drapieżnik. A gdyby w żołądku zachowały się bambusy? Stwierdziliby: a ten osobnik nie wiadomo czemu nażarł się badyli i tak mu zaszkodziło, że zdechł.

 

Patrząc naukowo – nie to jest kwestią (jeżeli już) czemu panda trawi trawę, to znaczy: jak to możliwe, że ją trawi – ale czemu zwierzęta jedzące inne stworzenia mogą to robić i je trawią.

 

Jak kwestie pandy można zrozumieć bez Pisma Świętego? Że panda – miś drapieżnik z kłami, pazurami i układem trawiennym drapieżnika – żywi się bambusem? Trawą. Szukający naukowego, materialnego wyjaśnienia omijają, odrzucają tak prostą, oczywistą, wspaniałą okoliczność – by uwierzyć, że świat stworzył Bóg – tak jak opisał to Mojżesz, a tym, którzy uwierzą, Bóg da się cieszyć niewyobrażalną dziś, niewysłowioną radością świata bez łez, bez rozlewu krwi – wiecznie. Gdzie lew będzie jadł trawę, i tygrys, gdzie krowa będzie się pasła z niedźwiedzicą a cielaczki i misiaki będą leżeć razem, niemowlę będzie się bawiło nad jamą żmii – oczywiście, że tak, jakże by inaczej, oczywiście.

 

Cywilizacja Zachodnia dowiadywała się o istnieniu pandy mniej więcej w czasie, gdy była tworzona i rozgłaszana teoria ewolucji. Była więc odkryta przez Zachód w samą porę. W sama porę, by się opamiętać, by naukowcy mogli się zreflektować i swoją teorię odrzucić. Im bardziej brnęli w swoje wymysły – tym wyraźniej panda stawała im przed oczami aż do teraz, gdy jest wprost w centrum uwagi – jak i obrazy wzbudzanych jej obecnością emocji.

 

 

 

Długo rozważałem, czy napisać o sprawie, o której piszę poniżej, bo przypomina ona mesjanistyczne uwiedzenia – w rodzaju: „Polska Chrystusem narodów”. Mesjanizm to zło, to bluźnierstwo, stanowczo i żarliwie przed tym przestrzegam. (Zarazem proszę określenia mesjanizm w tym znaczeniu – nie łączyć, nie utożsamiać z nazwą: Żydzi mesjaniczni – tak bowiem nazywa się Żydów, którzy uwierzyli iż to Jezus jest Mesjaszem!}

 

Zatem, przechodząc do rzeczy: w języku polskim słowo panda jest bliskie słowom: Pan da. Podkreślam: b l i s k i e, a to nie znaczy: tożsame! Tę bliskość słów dostrzegłem, o ile dobrze to pamiętam, widząc fragment z Psalmu Dawida (29) na ścianie Pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku.

 

Pan da siłę swojemu ludowi

Pan da swojemu ludowi błogosławieństwo pokoju…”

 

Bałem się pisać o tym – bo czy umiemy podejść do tego po prostu, bez złej ekscytacji, nie popadając w szaleństwo mesjanizmu? Bo nie o to przecież w tym chodzi.

 

Tak jak człowiek pragnący wypełnienia, zapowiedzianego proroctwem Izajasza, Bożego pokoju – doznaje radości uświadamiając sobie, że oto żyje na ziemi drapieżnik jedzący trawę (panda), tak i porusza widok tego przekładu słów Bożej obietnicy. Jak się zdumiewająco w słowach tego tłumaczenia – i to w tym miejscu – kwestie te zbiegają!

 

Czy dostrzegając to miałbym o tym zmilczeć? Nie, raczej co zauważone rozważyć – a przestrzec przed upojeniem.

 

Pomnik Poległych Stoczniowców postawiono w miejscu szczególnym i z zamysłem specjalnego znaczenia i specjalnej roli, którą ma odgrywać. Postawiono go w miejscu przelania krwi, w miejscu przeciwstawienia się ateistycznemu systemowi. W miejscu tym ludzie jednego narodu, podzieleni obłędną, zbrodniczą narzuconą siłą ideą, pod szyldem z imieniem głównego realizatora tej idei – Lenina – jedni drugich mordowali, uzbrojeni strzelali do bezbronnych.

 

Jest to miejsce, w którym ludzie gromadzili się by modlić się do Boga, prosząc i pytając. W zamyśle ten pomnik to symbol zakotwiczenia w wierze, upamiętnienie krwi przelanej także za wiarę. Znaczącym, mówiącym elementem Pomnika Poległych Stoczniowców są rozchodzące się koncentrycznie kręgi – symbol rozprzestrzeniającej się stąd wolności. Zauważmy – wolności, która ciągle się nie udaje, obraca w klęskę, zdradę i kolejne walki… Czemu tak jest?

 

Chcę tak bardzo delikatnie i ostrożnie, uważnie przyglądać się temu, mając w pamięci i przed oczami nieustanny dramat narodu, który stara się być wiernym i spadają nań doświadczenia straszne. Chcę czynić to mając bojaźń Bożą i drżąc by nie uchybić Bożemu Słowu, nie przekręcić, nie dopisać czegoś, ale też nie zrazić, nie zranić…

 

Gdy człowiek pyta Boga, gdy pyta szczerze, prawdziwie, żarliwie, Bóg daje odpowiedź. Nieraz bywa człowiek potrzebuje czasu, by tę odpowiedź dostrzec, zrozumieć. By ją przyjąć. A czasem by się z nią pogodzić. W Polsce pytano i pyta się – dramatycznie, żarliwie, w wielkim napięciu. Czemu to nas spotyka? Tyle jest narodów, tyle krajów, które w spokoju funkcjonują, egzystują… A tu tak nieustanne rozdarcie, ciągłe szarpanie. Geopolityka? Kto prawdziwie Wierzy – wie, że u Boga wszystko jest możliwe, Izrael przez wieki żył między potęgami ówczesnego świata. Gdy był wierny – zwyciężał wrogów, zaznawał pokoju…

 

Pragniemy tego, prawda? Wreszcie życia w pokoju, nie w ciągłym rozdzieraniu, zagrożeniu, nie rozgrabiani, nie w jątrzącym, porażającym kłamstwie. W rodzinach nie roztrzaskanych. Ze sprawnie działającym państwem…

 

Co to się dzieje?

 

Oczywiście Wiara – więc Zbawienie, jest sprawą indywidualną, osobistą każdego człowieka – tu nie miejsce na myślenie w kategoriach państw.

 

Myślę: skoro jest pytanie, pytanie żarliwe i żarliwe prośby – jest też odpowiedź. Nie należy popadać w zwątpienie, ale pytać i mieć odwagę przyjąć Prawdę. Modlić się o Prawdę, o odpowiedź – i o otwarcie oczu, by tę odpowiedź dostrzec, i o to by ją przyjąć.

 

 

 

W proroctwie Izajasza czytamy o pokoju w Królestwie Mesjańskim Pana Jezusa Chrystusa – o tym zatem pokoju, który nastąpi, o pokoju przyszłym. Dziś, w czasie Łaski, Boży Pokój otrzymują r o d z ą c y s i ę z D u c h a B o ż e g o:

 

Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni, On zniósł zakon przykazań i przepisów, aby czyniąc pokój, stworzyć w sobie samym z dwóch jednego nowego człowieka i pojednać obydwóch z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, zniweczywszy na nim nieprzyjaźń.”

List świętego Pawła do Efezjan.

(2, 14 – 16)

 

Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka.”

Ewangelia według świętego Jana.

(14, 27)

 

Gorąco namawiam – sięgnij po Pismo, otwórz, czytaj.

 

 

Fragment książki “Odzyskiwanie rozumu”. Rozdział “Nieśmiertelność”.

Uwaga: Umieściłem w tym rozdziale wiele cytatów, ale gdyby kogoś odstręczały albo męczyły – proszę się nie przełamywać by je przeczytać. Nie chcę nakłaniać kogokolwiek by się tym napełniał. To majaki, wymysły ludzi, którzy odstąpili od Zbawczej Wiary, którzy walczyli z nią. Poczułem się w obowiązku przytoczyć te fragmenty, raz – żeby nie pomyślał sobie ktoś, że zmyślam; i dwa – aby różni współcześni głosiciele kłamstw o „zbawczości” nauki mogli się przekonać, że to, co głoszą – głoszono już dawniej i doprowadziło to do rzeczy strasznych. Więc ku opamiętaniu i ku przestrodze.

 ■

 Zazwyczaj pamięta się o straszliwych skutkach komunizmu, o udrękach, o potwornych zbrodniach, a ci, którzy się z komunizmem zetknęli w jego późnej fazie, na przykład w Polsce, pamiętają jego depresyjną martwotę. Pamiętają suchą, kłamliwą i męcząco prostacką, zdurniałą ideologię, propagandę i tępy, brutalny upór. Tak było, ale przecież u początków tego systemu rewolucjoniści skutecznie porwali za sobą mnóstwo ludzi, ich idee, obietnice były przebarwne, zachwycające. Stopniowo i one i ich autorzy zostali wyniszczeni. Czemu tej straszliwej lekcji się nie chce pamiętać? Znów bowiem żyjemy w czasie podobnych łudzących obietnic, nadal i znów głosi się światopogląd naukowy, znów obiecuje się osiągnięcie tą drogą szczęśliwości i dobrobytu, pokonanie chorób i śmierci. Stworzenie raju na ziemi – raju bez Boga.

Ludzkość naprawdę już to przeżyła – komunizm obiecywał nieśmiertelność, obiecywał, że padli w boju bojcy będą metodą naukową wskrzeszani z martwych, i wszystkie problemy ludzkości zostaną naukowo rozwiązane. I – aby w wyniku tych działań ziemia się nie przeludniła planowano kolonizować kosmos. Między innymi ta idea była u podstaw sowieckiego programu kosmicznego.

Ta propaganda miała „przesłonić Boga”, odciągnąć ludzi od Zbawienia – miała więc swoją szerokość, rozpościerała wizje na skalę kosmiczną i sięgała poza życie doczesne – oczywiście na swój sposób, materialistycznie. Aspirując do bycia uniwersalnym „zbawczym” systemem miał komunizm swoją, materialistyczną nieśmiertelność. Mówiono, pisano o tym językiem filozofii, ideologii, propagandy, nauki, literatury.

(Aleksandr) Bogdanow nadaje charakter rewolucyjny projektowi i aktowi regulacji historii w Fiodorowowskim rozumieniu tych pojęć: „Regulacja, „rozum powodujący przyrodą” – (…) Mieści się w tym zagadnieniu zarówno kwestia opanowania przyrody w przeciwieństwie do jej eksploatacji i utylizacji, jak przebudowa samego organizmu człowieka, kierowanie procesami kosmicznymi, a jako punkt kulminacyjny regulacji, do którego sprowadzają się wszelkie usiłowania jej urzeczywistnienia – także zwycięstwo nad śmiercią, ustanowienie przemienionego nieśmiertelnego ładu istnienia.(…) W szczególnym, świadomie prostym, „nieuczonym” języku „Filozofia wspólnej sprawy” formułuje dwie zasadnicze kwestie regulacji – wyżywienia i sanitarną, które mieszczą w sobie cały rejestr zadań człowieka w zakresie kierowania ślepymi siłami przyrody. „Przyczyny głodu i śmierci są te same, toteż kwestia wskrzeszenia jest też kwestią uwolnienia od głodu. Człowiek, by zabezpieczyć się przed głodem, musi na tyle poznać siebie i świat, by mieć możność wytwarzania siebie z najbardziej podstawowych pierwiastków, na które rozkłada się wszelka istota ludzka; a przez to (…) odtworzyć też wszelkie umarłe istoty”.(…) Kwestię sanitarną Fiodorow pojmuje jako wszechogarniającą „kwestię uzdrowienia ziemi, i to całej, a nie jakiejś szczególnej okolicy” (…) „Przywrócenie zdrowia cielesnego i duchowego całego rodu człowieczego, uwolnienie od chorób nie tylko chronicznych i epidemicznych, ale też od dziedzicznych, organicznych ułomności – oto co stanowi istotę kwestii sanitarnej.”(…) Przez „dziedziczne, organiczne ułomności” myśliciel rozumie śmiertelność, fundamentalną niedoskonałość obecnej natury człowieka. Również więc kwestia sanitarna zakłada ostatecznie „przywrócenie rozproszonych cząstek tym istotom, do których pierwotnie należały.”

S. Siemionowa

Nikołaj Fiodorow”.

Aleksandr Fiodorowicz Agijenko, występujący także pod pseudonimem Swiatogor i określający siebie mianem „założyciela, ideologa i lidera biokosmizmu”,(…) W myśl jednego z programowych artykułów „Przed nauką, sztuką, filozofią, techniką, społeczeństwem biokosmizm stawia o d z a r a z trzy olbrzymie zadania: 1. Realizacja lotu kosmicznego… 2.Realizacja osobistej nieśmiertelności… 3. Wskrzeszenie umarłych…”

A. Oczerietianski, G. Janeček, W. Krejd

Zabytyj awangard”.

Walka ze śmiercią, z wrogimi człowiekowi ślepymi żywiołami przyrody była dla nich kontynuacją walki o sprawiedliwość społeczną. Wysunięto hasło:”Proletariat to zwycięzca burżuazji, śmierci i przyrody”. Za fundament osobowości biokosmiści uznają „instynkt nieśmiertelności, pragnienie wiecznego życia i twórczości” [A. Swiatogor: Doktrina otcow i anarchizm – biokosmizm]. Właśnie zryw rewolucyjny stanowi w ich przekonaniu impuls, który zmusza osobowość, by „rosła w swych twórczych siłach aż do utwierdzenia się w nieśmiertelności i w kosmosie”, przezwyciężając „lokalizm” w czasie i w przestrzeni. Przy tym zaś, jak pisał P. Iwanicki (…) „ludzkość proletariacka oczywiście nie ograniczy się do urzeczywistnienia nieśmiertelności jedynie żyjących, nie zapomni o poległych w imię urzeczywistnienia ideału społecznego, przystąpi do wyzwolenia ostatnich uciśnionych, do wskrzeszenia tych, którzy żyli dawniej”. Manifest biokosmistów ukazał się w gazecie „Izwiestija” (4 stycznia 1922). (…) Północna grupa biokosmistów – immortalistów” wydała w listopadzie 1922 pierwszy numer czasopisma „Biessmiertije”. Nawiązano kontakt z Ciołkowskim, ten obiecał (nadesłać) własne teksty do następnych numerów czasopisma, którym nie sądzone już było ujrzeć światła dziennego.”

S. Siemionowa,

Wstęp do: „Russkij kosmizm”.

Śmierć i zmartwychwstanie to fenomeny naturalne, które (nauka) jest obowiązana zbadać i które jest w stanie wyjaśnić. Wskrzeszenie to możliwe zadanie nauki praktycznej, które ta ma prawo sobie postawić”.

Walerij J. Briusow

w ankiecie: „O śmierci, zmartwychwstaniu i wskrzeszeniu”.

Podobne poglądy głosili wysokiej rangi działacze bolszewiccy, od lat ideowi towarzysze broni Bogdanowa Iwan Stiepanow – Skworcow i Michał Pokrowski. (…) Pokrowski, znany historyk partyjny, reasumując przebieg polemiki toczonej w latach 1922 – 1923 w czasopiśmie „Pod Znamieniem Marksizma.” stwierdzał w artykule „Historia religii na jałowym biegu”. „U podłoża psychologii religijnej leży strach przed śmiercią (…) Dopóki realnie nie pokonaliśmy śmierci, dopóty kościana ręka umarlaka będzie leżała nam na ramieniu. (…) Mówić o „myślowym” pokonaniu śmierci mogą jedynie nie marksiści”.

Andrzej Pomorski

Duchowy proletariusz”.

Walerian Murawjow, filozof i ekonomista, biorąc za punkt wyjścia nowe osiągnięcia w biologii, medycynie, a także w fizyce i w matematyce (…) w swojej książce (…) ”Panowanie nad czasem jako podstawowe zadanie organizacji pracy”. (Moskwa 1924) (…), stara się uzasadnić ideę zwycięstwa nad śmiercią i przywrócenia do życia poległych”.

S. Siemionowa

Aktywno-ewolucyjna myśl Wiernadskiego”.

Praca (…) przeobrazi człowieka w istotę wszechmocną, fizycznie nieśmiertelną, duchowo bezgraniczną, praca która zorganizuje nas w jednolity myślący kolektyw, wszechmocny i wszech-istny”.

I. Filipczenko

Tu jeszcze uwaga: proszę, a prośba to poważna, by nie ulegać temu duchowi, tej wyobraźni, a potraktować tę cytowaną lekturę jedynie poznawczo, jako przykład w sprawie – oto obszerne fragmenty poematu Włodzimierza Majakowskiego pod tytułem „O tym” w przekładzie Antoniego Słonimskiego:

Podanie do …

Towarzyszu chemiku, proszę, wypełnijcie to sami!

Wiara.

(…)

Widzę. Widzę każdy szczegół:

Nad powietrzem powietrze,

Jak na kamieniu kamień,

W stuleci jarzącym szeregu

Wykwita wieczne

Laboratorium wskrzeszania.

Oto On.

Wysokoczoły, milczący chemik.

Przed doświadczeniem brwi marszczy.

Skupiony, księgę wziął.

Tytuł księgi: Ludność Ziemi.

Szuka nazwisk, przerzuca strony.

Wiek dwudziesty, kogo by tu wskrzesić?

Majakowski? Et, poszukajmy czegoś lepszego,

Tak z wyglądu niewiele był warty.

Stój! Zatrzymaj się! Krzyknę boleśnie –

Nie przerzucaj tej karty!

Wskrześ mnie!

Nadzieja.

Myśl wbij mi w czerep.

Serce do piersi włóż

I krew wlej do żył,

Niech krąży ciałem,

Bo jam swojego na tej ziemi nie dożył,

Bo ja swojego nie dokochałem.

(…)

Co każecie,

Darmo będę robił,

Schody szorował,

Kurze ścierał.

Mogę się nawet zgodzić za portiera.

A czy są u was portierzy?

Byłem wesoły, ale mówmy szczerze,

Czy miało sens

Beztrosko przez świat iść,

Gdy wokół cierpień krąg się szerzył,

Gdy jeśli który zęby szczerzył,

To, żeby zgrzytać nimi albo gryźć?

Zresztą rozmaicie bywa,

I was może czasem smutek najdzie

Wtedy mnie zawołajcie,

A moje głupie żarty się przydadzą.

Szaradami hiperbol, alegorii,

Będę was bawił rymów błazenadą.

Kochałem

Choć się stare dzieje pamięta,

Czy to co zmieni?

Boli? Niech boli. To i co?

Człowiek czasem i ból sobie ceni.

A oprócz tego lubię zwierzęta.

Czy macie zwierzyniec?

Dajcie mi pracę dozorcy w ZOO.

Lubię zwierzęta.

Wzruszy mnie czasem byle psina

Kręci się tu taka jedna koło piekarni.

Do cna wyleniała. Sama łysina

Nie rozpoznasz maści.

Człowiek by dla niej

Własną wątrobę wyszarpał.

Jedz. Nie żal, kochanie,

Naści.

Miłość.

A może, może kiedyś,

Przecież lubiła zwierzęta,

Po ścieżkach tego ogrodu

I ona przejdzie uśmiechnięta.

Uśmiechnięta, jak tylko ona potrafi,

Jak na tej w biurku fotografii.

Ona jest ładna. Ją na pewno wskrzeszą.

Przecież wasz wiek trzydziesty

Ogarnie,

Przeskoczy

Te wszystkie marne

Drobiazgi, o które my

Krwawiąc się potykamy.

Teraz –

Niedokochane – dokochamy,

Gwiaździstością niezliczonych nocy.

Wskrześ mnie,

Choć za to,

Że jako poeta czekałem ciebie,

Powszedniości bzdury

Odrzucając przecz.

Choć za tę jedną rzecz

Należy mi się żyć po raz wtóry.

Dosyć już miłość służyła

Za popychadło

Od stołu i łoża,

Wprzęgnięta w małżeńskie stadło.

Nie koniec na tym!

Wołam sercem poety,

Niech miłość plunie w małżeńskie bety

I wstanie, i pójdzie światem.

Chcę, żeby już nie musiał nikt

Żebrać o łaskę w dniach cierpienia,

Chcę, żeby na pierwszy krzyk:

Towarzyszu!

Cała

Odwracała się ziemia.

Dosyć już człowiek ginął,

Dosyć już razy padł

W śmietnik rzucany odpadkom,

Chcę,

Żeby teraz w rodzinie

Ojcem był świat,

A ziemia matką.

1923

Krytycy literaccy byli skłonni odczytywać obraz „chemika wskrzeszającego” jako fantastykę, ale gdy przyjrzeć się filozoficznym, naukowym, propagandowym obietnicom składanym przez komunistów i praktycznym naukowym badaniom w tym kierunku, a w końcu nawet z częściową realizacją założonego programu – lotem w kosmos, widzimy, że wizja Majakowskiego nie była fantastyką. Widzimy, owszem poetyckie marzenie – ale realistyczne!

Zresztą przeczytajmy to:

Roman Jacobson (…) jeszcze pod koniec życia wspominał rozmowy z Majakowskim wiosną 1920 roku w „zakorkowanej przez blokadę Moskwie”: Wypytywał mnie o Einsteina w tak podniosłym nastroju, w jakim nigdy go nie widziałem. Rzeczywiście wierzył, że dojdzie do wskrzeszenia umarłych – to idea Fiodorowa. Wołodia tak się zachwycał Einsteinem, że przekonywał mnie żebyśmy posłali mu przez ROSTA (Rosyjska Agencja Telegraficzna, z którą Majakowski współpracował podczas wojny domowej) radiodepeszę z „Pozdrowieniami dla nauki przyszłości od sztuki przyszłości.”.(…) Wyzwolenie energii, problematyka czasu, pytanie czy prędkość prześcigająca promień światła nie stanowi ruchu odwrotnego w czasie (…) – wszystko to porywało Majakowskiego. Rzadko widywałem go takiego skupionego i zafascynowanego. (…) – A nie sądzisz – zapytał mnie nagle – że w ten sposób zdobędzie się nieśmiertelność? (…) Wkrótce opowiedział mi, że pisze poemat „Czwarta międzynarodówka” (później została przechrzczona na „Piątą”) i że tam będzie o tym wszystkim mowa. Członkiem tej międzynarodówki będzie Einstein (…)”.

Adam Pomorski

Duchowy proletariusz”.

W zacytowanych fragmentach poematu Majakowskiego widać, jak bardzo ideologiakomunistów była bliska chrześcijaństwu, jak obietnice Boże wykorzystano formułując materialistyczną ideologię – tym bardziej porywającą – gdy tak bliską Prawdy, tak żywiącą się pragnieniami, nadziejami ludzi udręczonych. Niestety przyjęli za Prawdę obietnice spełnienia w raju na ziemi, w raju bez Boga, obietnicę przemiany z Homo Sapiens w Nowego Człowieka Komunizmu wprowadzającego na świecie porządek, sprawiedliwość, braterstwo. Przykładów na owo podrabianie, fałszowanie, wykorzystywanie chrześcijaństwa jest mnóstwo, ale w tym poemacie Majakowskiego są instruktarzowo widoczne. Wiara, Nadzieja, Miłość spełniane są w świecie komunistycznym – włącznie z obiecanym wskrzeszeniem umarłych (księga życia!), uleczeniem ran, pełnią miłości (rozumianą komunistycznie!). I tej właśnie fazy komunizmu, tych zdumiewających obietnic – n a u k o w y c h ! – raczej nie chce się pamiętać, są przemilczane. Mówi się raczej albo o „imperium zła” albo o idei ogólnie słusznej, ale źle zrealizowanej, idei do której, po korekcie, warto wrócić, która ma swoje plusy, którą należy podjąć…(!)

Inny przykład „ewangelicznego” języka komunizmu – tym bardziej ukazujący jego perfidię i podłość, iż są to słowa autorstwa największego zbrodniarza tego systemu o tego systemu zbrodniczym założycielu. Oto wstęp Stalina do wydanego w Polsce w 1949 roku wyboru dzieł Lenina [W. I. Lenin: Dzieła wybrane. Warszawa 1949].

Zachowujcie Iljicza w pamięci, kochajcie go, studiujcie dzieła Iljicza, naszego nauczyciela, naszego wodza. Walczcie przeciw wrogom wewnętrznym i zewnętrznym i zwyciężajcie ich – jak Iljicz. Budujcie nowe życie, nowy byt, nową kulturę – jak Iljicz. Nigdy nie uchylajcie się od spraw drobnych w swej pracy, albowiem z rzeczy małych powstają wielkie – na tym polega jedno z największych przykazań Iljicza.”

Komunizm jawi się chęcią zrealizowania „chrześcijaństwa bez wiary w Boga”

.

Zmasowana, skoncentrowana siła autorytetu nauki, naukowego racjonalizmu, szczerego jasnego, rozumnego działania w duchu braterstwa i jakże prawdziwych pragnień: pokoju, sprawiedliwości, miłości, ratunku, spełnienia – grana na nutach tak wyczekiwanych, tak bliskich Prawdy, ku której dusza jest tak nastawiona, drżąca na ich dźwięk, lub dźwięk je przypominający. Tak oczekuje, wygląda, pragnąc zaschnięte wargi zwilżyć i kosztować smak, wysuszone, spragnione usta i gardło napełniać, pić haustami wodę życia tak… ach… to ukradzione, bo oto szatańska podmiana, fotokopia, usta napełnione wrzącym ołowiem, jaka straszna zbrodnia.

Tytuł poematu Majakowskiego: „O tym”. – znaczy: o miłości.

Jeszcze jeden przykład.

„– Ile to ja serca swojego na was sterałam, ile to krwi mojej uszło, ale widać i tego było nie dosyć, nie dość było jednego mojego serca i mojej krwi, skoroście umarli, skoro dzieci własnych nie utrzymałam przy życiu i przed śmiercią nie ocaliłam… One, cóż, one to moje dzieci, żyć na świecie same się nie prosiły. A ja rodziłam je – ani pomyślałam: rodziłam – niech sobie same żyją. A na ziemi żyć widać jeszcze się nie da, nic tu nie jest przygotowane dla dzieci, przygotowywaliśmy dopiero, ale nie zdążyli!… Tutaj żyć się nie da, a gdzie indziej nie miały jak – cóż my, matki, mamy poradzić, rodziłyśmy dzieci. Bo jak inaczej? Samej jednej żyć to i nie ma po co.

(…) Maria Wasiljewna znowu zaczęła nasłuchiwać i znowu z ciszy świata dobiegł ją nawołujący głos córki, taki daleki, że podobny był do milczenia, a jednak czysty i wyraźny, mówiący o nadziei i radości, o tym, że ziści się wszystko, co się nie ziściło, a umarli wrócą na ziemię i rozłączeni obejmą się wzajem i nigdy się już nie rozstaną.

Matka dosłyszała, że głos jej córki był wesoły i pojęła, że oznacza to nadzieję i ufność jej córki w powrót do życia, że umarła oczekuje pomocy od żywych i nie chce być martwa.

Jakże ja ci, córeczko, pomogę? Sama jestem ledwie żywa. (…) Sama ciebie córeczko nie podniosę; gdyby to ciebie cały naród pokochał i naprawił całą nieprawość na świecie, to i ciebie, i wszystkich, co zginęli za świętą sprawę, przywróciłby do życia: bo przecież śmierć to jest właśnie najpierwsza nieprawość!… A ja sama jakże ci pomogę? Sama tylko umrę z rozpaczy i wtedy będę z tobą!

(…) Może minie czas, a naród się nauczy, żeby umarli stali się żywymi a wtedy westchnie, wtedy się rozraduje osierocone serce matki. (…) Widziała latające aeroplany, a to przecież też niełatwo było wymyślić i zrobić, i wszystkich umarłych można by przywrócić z ziemi w światło słońca, gdyby rozum ludzi zajął się rozpaczą matki, która urodziła i pochowała swoje dzieci i umiera od rozłąki z nimi. Znowu przypadła do miękkiej mogilnej ziemi, żeby być bliżej swoich umilkłych synów. A w milczeniu ich było potępienie całego świata-złoczyńcy, który ich zabił, i rozpacz matki, która pamiętała zapach ich dziecięcego ciała i kolor ich żywych oczu…”

Andriej Płatonow

To bardzo silne, poruszające i uwodzicielskie słowa. To jest gra najsilniejszymi uczuciami, bardzo wzruszająca i nasycona owładającą człowiekiem goryczą, która współbrzmi z ciężarem w niejednej duszy i gładko wchodzi i gładko uprowadza. I literacko znakomite – prawda? Ale pomyśl – rozpętywać wilkołacką rewoltę, rozpętywać wojnę z Bogiem, rżnąć, mordować, dla wdrożenia swoich idei doprowadzać do sytuacji, że ludzie z głodu polują na siebie by się zjeść, przyjmują w gościnę, by zjeść… Zrobić taki koszmar – i pisać, że ziemia nie jest gotowa, by rodzić dzieci, pisać, że przygotowywaliśmy ją, ale nie zdążyliśmy… Straszny duch jest w tym, mocny, uprowadzający, niszczący straszliwie.

A przecież wszystko to nie tak – bo rzecz w tym, aby dać się prowadzić Bogu. Gdy człowiek daje się uwodzić myślom, że urządzi raj bez Boga, myślom, że wie lepiej, co jest prawdą i co jest dobre – skutki są potworne. I jest to jawne, wiedza ta jest dostępna.

Pięciolatka ateistyczna w ZSRR. 15 maja 1932 zgodnie z ogłoszonym tego dnia planem partyjnej i państwowej polityki religijnej ”Do dnia 1 maja 1937 roku na całym terytorium ZSRR nie powinien pozostać ani jeden dom modlitewny i samo pojęcie Boga winno zostać przekreślone jako przeżytek średniowiecza, jako instrument ucisku mas robotniczych.”

Kronika XX wieku”.

Wielka to przestroga dla dzisiejszych „bullterierów Darwina”.

Komunizm obiecywał wskrzeszenie umarłych za pomocą zdobyczy nauki… Ach, jakże nie chce się o tym pamiętać dzisiaj, brzmi to zawstydzająco, naiwnie. Zresztą zauważ, dzisiejszy człowiek jest już tak urobiony – „zracjonalizowany”, że jego pragnienia życia wiecznego nie trzeba mu już nawet rekompensować, zastępować, podrabiać. Tak już przyjął za oczywistą bezpowrotną śmierć, tak już „zracjonalizował”, przyjął za oczywistość śmierć jako n a t u r a l n e zakończenie życia – że nie trzeba mu nadziei zmartwychwstania zastępować. Już jej nie ma. Śmierć to biegun życia, drugi koniec narodzin, zwykły skutek zużycia, w ł a ś c i w y r z e c z o m m a t e r i a l n y m (!). Człowiek wykształcony, rozumny, świadomy, dojrzały oczywiście umie się z tym pogodzić, nie potrzebuje bajek, mrzonek, samooszukiwania się. Nie ma mowy o jakichś sprawach ducha, o grzechu. One były tylko słabością umysłu i narzędziem patriarchalnego ucisku, trzymania ludzi w podporządkowaniu.

Współcześni ateistyczni naukowcy głoszący, że zorganizują raj na ziemi, raj bez Boga – mają oczy zamknięte na niewymowne cierpienia trudnej do określenia, acz ogromnej ilości ludzi – cierpienia spowodowane tą właśnie materialistyczną ideą tworzenia raju na ziemi. Zastanawiam się czy mogą – będąc utytułowanymi naukowcami – nie znać podstawowych historycznych faktów? Czyżby chodziło tylko o to, że nie odrobili lekcji? Rzecz tak oczywista nie dociera do nich?

Nanotechnologia zrewolucjonizuje medycynę i da nam nieśmiertelność. Kiedy? Już pod koniec trzeciej dekady tego stulecia – prognozuje Ray Kurzweil, wielki amerykański wynalazca i wizjoner. (…) Na głosy, że prędzej czy później dojdziemy do ściany, że postęp ma swoje granice, Kurzweil przecząco kiwa głową: – Od kiedy technologia wkroczyła w fazę informatyczną przyspiesza i nic nie jest w stanie zatrzymać jej rozwoju. W stałych odstępach czasu podwaja swe możliwości. Prawo to sformułował Gordon Moore, współtwórca układów scalonych i prezes firmy Intel, który pierwszy zauważył, że od lat 60, ilość procesorów umieszczonych na jednym chipie podwaja się co 18 miesięcy. (…) Najbardziej śmiałe i prowokacyjne z jego przewidywań dotyczą medycyny i biologii. Jego zdaniem te dziedziny wiedzy upodabniają się do technologii komputerowych. Poznanie ludzkiego genomu otworzyło drogę do programowania naszego rozwoju. – Geny to kod życia, a my uczymy się, jak nim manipulować – mówi. Zawartość światowych banków genów zwielokrotnia się co roku i w tym samym lawinowym tempie maleją koszty odczytywania genomów. Genetyka wkroczyła na zawrotną ścieżkę, którą pędzi elektronika. Według Kurzweila pod koniec trzeciej dekady tego wieku sztuczna inteligencja w połączeniu z nanotechnologią pozwoli dokonywać interwencji na poziomie komórkowym, przebudowywać i przeprogramowywać nasze ciała w dowolny sposób. Jednym słowem, biotechnologie mają umożliwić pokonanie trapiących nas chorób i powstrzymać starzenie się. (…) Kurzweil ma nadzieję, że sam też doczeka eliksiru nieśmiertelności (choć kilka dni temu skończył już 60 rok życia). Swoje zdrowie i kondycję traktuje jak jeszcze jedno laboratorium. Regularnie bada krew i metabolizm, stosuje restrykcyjną dietę, codziennie zażywa blisko 250 pigułek z witaminami i suplementami. – Reprodukuję moją biochemię. Zawsze tak atakowałem wszelkie problemy, że próbowałem i szukałem najlepszych rozwiązań. Tu przerwał by popić szklanka wody garść tabletek. Jak na 60-latka trzyma się wcale nieźle. Podobno testy – np. pojemności płuc, czy pamięci – wskazują, że ma biologiczny wiek 40-latka. Zapytany czy naprawdę wierzy w to, że ludzie będą mogli żyć dłużej niż uważane za nieprzekraczalną granicę 120 lat, tłumaczy: – Jeśli regularnie dbasz o swoje auto, wykonujesz przeglądy, wymieniasz zużyte części, to ono może jeździć bez końca. Powiesz, że ciała nie można porównywać do auta? Tylko na razie, dopóki nie rozumiemy w pełni jak działa. Ciało jest czymś tymczasowym, każdego miesiąca wymieniamy większość atomów naszego organizmu. To, co się liczy to nie sama materia, ale wzór, który ona tworzy. Moim zdaniem ten wzór może trwać wiecznie, a przynajmniej tyle, ile będziemy chcieli.”

Piotr Cieśliński

Wieczne życie dla każdego”.

Jeśli udało ci się przebrnąć przez pierwszy cytat tego rozdziału, cytat w którym mowa o ideach Fiodorowa podjętych przez rewolucjonistów – zauważysz uderzające podobieństwo tego tu myślenia z tamtym. Tamci, blisko wiek wcześniej pisali o regulacji i o odtwarzaniu człowieka z podstawowych pierwiastków i ci nadal to samo – z zupełnie drugorzędną tylko różnicą wynikłą z tego, co przez ten czas wniosły nauki szczegółowe: chemia, biochemia etc. Myślenie wręcz takie samo, teraz nawet jeszcze bardziej materialistyczne. Jakby nic nie zaszło na ziemi, jakby nic się nie wydarzyło.

Jeszcze krew nie obeschła, może jeszcze żyją ci, co zjedli swoje dzieci, albo ci którzy jako dzieci w czasach głodu karmieni byli ludzkim mięsem – a oto następni bredzą nadal to samo, nadal to samo… Jeśli tak skrajne potworności nie przywodzą ludzi do rozumu, co naprawdę można zrobić? Co robić? I jeszcze ciągle szyderstwa i wyrzekania – „co to byłby za Bóg, co dopuszcza takie rzeczy”. Sami uparcie idą w czeluść głusi i ślepi na napomnienia i prośby – a jeszcze z pretensjami. Z zupełnie opacznym myśleniem. Sami wprost dopominają się o zło – jednocześnie perrorując jaki to byłby Bóg, że takie – o – zło się dzieje…

Korekta regulacji – schematu człowieka, wzoru, i pilnowanie wymiany atomów – to miałaby być droga do ratunku dla człowieka, droga do nieśmiertelności? Przecież śmierć nie jest problemem materii. To grzech spowodował śmierć, śmierć duchowa skutkuje cielesną. I, jak czytamy w Piśmie, przyjdzie czas, gdy śmierci już nie będzie. Rzecz w tym, aby dać się Bogu wyratować – to jest droga do nieśmiertelności! Przeczytajmy, co napisał święty Paweł do ludzi Wierzących – narodzonych z Ducha Bożego:

Przeto, ktokolwiek by jadł chleb i pił z kielicha Pańskiego niegodnie, winien będzie ciała i krwi Pańskiej. Niechże więc człowiek samego siebie doświadcza i tak niech je z chleba tego i z kielicha tego pije. Albowiem kto je i pije niegodnie, nie rozróżniając ciała Pańskiego, sąd własny je i pije. Dlatego jest między wami wielu chorych i słabych, a niemało zasnęło. Bo gdybyśmy sami siebie osądzali, nie podlegalibyśmy sądowi.

Pierwszy list świętego Pawła do Koryntian.

(11, 27-31)

Niestety, jak materializm dialektyczny miał swoją materialistyczną obietnicę nieśmiertelności – tak i ten teraz: materializm systemu miłości pieniądza. W systemie tym pragnienie nieśmiertelności zracjonalizowano do oferty zamrożenia do czasu, aż ludzkość będzie umiała zamrożonych rozmrozić i uleczyć z chorób na które chorują. Jak komunizm obiecywał wskrzeszenie, tak i liberalizm obiecuje to swoim „bojcom” – czyli ludziom odpowiednio bogatym, których stać na opłacenie zamrożenia etc.

Dziś metaboliczną pauzą interesują się zwykli ludzie. The Wall Street Journal doniósł ostatnio, że bogacze wydają specjalne dyspozycje pochówkowe. Wyznaczają siebie samych na własnych spadkobierców i każą się zamrażać – w nadziei, że kiedyś będą mogli odtajać i zgłosić się po swoje miliony. Plus odsetki.”

Joel Achenbach

Życiowa pauza”.

Komunizm rozpętywał wielką ideę, bo ludzie byli wtedy jeszcze inni, w innym stanie. Teraz są w takim stanie, że nie potrzeba im już wielkich idei. Teraz wystarczy mówić językiem pozornej racjonalności, blisko ciała: o odpowiednio dawkowanych pigułkach etc. Tamta wzniecana wizja nieśmiertelności miała cele kosmiczne, porywała ku wielkim dziełom. Ten teraz człowiek po co ma być nieśmiertelny – by dłużej robić zakupy? By dłużej siedzieć przed telewizorami? Dłużej chodzić na mecze? Do tego „poziomu nieśmiertelności” wystarczy przekonujący wykład o odpowiednio dobranych pigułkach, to odpowiada poziomowi marzeń, pragnień. Poziomowi myślenia i świadomości. Ta cywilizacja się samodefiniuje.

Tamto szaleństwo, wielka idea całkowitej przemiany świata i ludzi – porywało do „wielkich czynów” – a w efekcie do morza cierpień. Teraźniejsze jest mocno zredukowane, udające rzeczowość. Naukowcy zmitygowali się, a zresztą dla ludzi urobionych już, skarlonych, a też przestraszonych skutkami wielkich idei – już wielkich uwiedzeń nie trzeba. A przecież przeciwnikowi idzie o zatracanie, więc byle leżeli przed telewizorami, albo trwonili siły i czas na stadionach, byle – w przekonaniu, że jest to akt ich wolności – posłusznie nurzali się w każdym napotkanym szambie, za przyjemność mając ranić się jak najdotkliwiej. Wielkich, porywających idei nie trzeba by siać zniszczenie – byle kochali pieniądze i „częstą zmianę partnerów”, byle ich w końcu zapiła, zaćpała, zadusiła mała, zracjonalizowana rozpacz. Jakie straszne nieszczęście.

Naukowo zorganizowane życie, aż do wskrzeszenia i nieśmiertelności włącznie! Przeciwnik kusi tym, co kojarzy się ze Zbawieniem. Najoczywistszą, najbardziej widoczną niewolę – efekt jego działania – śmierć, przedstawia jako problem do załatwienia przez materialistyczną naukę. Skoro wolność jest przez Wiarę – robi „konkurencję” przekonując, że można się uwolnić od śmierci materialną nauką, i że to jest już, już prawie osiągalne. Ach, to perfidne, podłe: – już, już… Robi wszystko, abyś zginął/zginęła! Już, już za parę lat nie będzie śmierci, właściwie to już jest załatwione. Więc bierz prozak i spokojnie. Ale spokojnie – co? Giń.

Bezustanna kanonada fanfaronady. Erupcje durnoty, wylewy zaćmienia. Na stronach gazet doniesienia ile to właśnie dzieci umarło z głodu, a tuż obok artykuły licytujące ile to lat już wkrótce będzie żył człowiek. 120. Za parę dni: 150. Inny wyskakuje: – Toć wiecznie będzie żył – nauka wszystko wyjaśni! Nauka, nauką, naukowo. Ale gdzie Nauka, gdzie wnioski?

Mrzonki, mrzonki, mrzonki – uwodzicielskie, obłąkane mrzonki – byle ukraść człowieka, uwieść, oderwać od Boga, od Prawdy, od Ratunku. Byle zginął.

Fragment książki “Odzyskiwanie rozumu”. Rozdział: Duch, dusza i ciało.

1.

Jeszcze 40 lat temu (…) nie istniała definicja śmierci mózgowej, świat uznawał, że nie ma śmierci bez jej głównych symptomów: ustania akcji serca i oddechu. Taka definicja obowiązuje jeszcze wówczas, gdy południowoafrykański kardiochirurg Christian Barnard w 1967 roku dokonuje pierwszego przeszczepu serca. Odtąd świat ma problem: już wie, że można przedłużać ludzkie życie, transplantując narząd jednego człowieka do organizmu drugiego, ale jeszcze nie wie, jak sprostać zapotrzebowaniu na to wyzwanie. Świat ma dylemat: skoro wymyślono respiratory umożliwiające oddychanie ludziom, którzy nie są w stanie robić tego samodzielnie, to czy uzasadnione jest twierdzenie, że oni wciąż żyją? I czy należy przedłużać ten stan w nieskończoność? W 1968 roku na Uniwersytecie Harvarda rozważa to komisja ekspertów z dziedziny neurochirurgii, anestezjologii i bioetyki, w końcu rekomendując nową, rewolucyjną definicję śmierci. Jej rozstrzygającym kryterium ma być odtąd śmierć całego mózgu. (…) W momencie pobierania organów człowiek musi być uznany za martwego, choć ma zachowane krążenie. Do piśmiennictwa medycznego wchodzi określenie „zwłoki z bijącym sercem”. Ta radykalna zmiana w spojrzeniu na śmierć prowokuje do pączkowania hipotez na temat świadomości osób, które po przebytej śpiączce zaczynają otwierać oczy, odzyskują cykl czuwania i snu, lecz nie ma z nimi kontaktu. W 1972 roku brytyjscy neurolodzy Bryan Jennett i Fred Plum nazywają ten stan przewlekłym stanem wegetatywnym, wyrokując, że jest nieodwracalny, a pozostający w nim chorzy nie odczuwają cierpień. Tymczasem w połowie lat 90 zespół neurologów pod kierunkiem Keitha Andrewsa ze szpitala Atkinson w Londynie przeprowadza badania w kilkunastu klinikach. Ich wynik wprawia świat w konsternację: okazuje się, że prawie w 40 procentach przypadków postawiono niewłaściwą diagnozę, co więcej: wychodzi na jaw, że wielu chorych miało znaczny poziom świadomości. 10 lat później pojawia się pojęcie świadomości minimalnej, która umożliwia reagowanie na stymulowaną terapię. Mimo to w wielu krajach prawo pozwala na zaprzestanie odżywiania, jak to uczyniono w przypadku zmarłej w 2005 roku, a wcześniej przez 15 lat pogrążonej w śpiączce Amerykanki Terry Schiavo. (…)

Czy da się stwierdzić, że „trup z bijącym sercem” nie zachowuje żadnej świadomości? Słynny neurofizjolog John Eccles, laureat Nagrody Nobla, był przekonany, że się nie da: ”Najważniejsza realność mojego doświadczalnego „ja” – głosił – nie może być zidentyfikowana z mózgiem, neuronami i impulsami nerwowymi. Uważam, że w mojej egzystencji leży fundamentalna tajemnica przewyższająca każde biologiczne wytłumaczenie”. Jednak w opinii profesora Podgórskiego, jeśli nie żyje pień mózgu, to także tzw. twór siatkowaty, w głównej mierze tam się mieszczący, a odpowiadający za naszą jaźń. (…)

19-letnia Maria Ploch z Niemiec ulega ciężkiemu wypadkowi drogowemu. Lekarze orzekają śmierć mózgu, orientują się jednak, że dziewczyna jest w ciąży, i nie odłączają aparatury. Płód przez dłuższy czas rozwija się normalnie. Do samoistnego porodu dochodzi, gdy matka zapada na zapalenie płuc. Rok później 28-letnia Trisha Marshall z USA, która jest w 17-tygodniowej ciąży, zostaje ranna w przypadkowej strzelaninie. W drugiej dobie zostaje u niej rozpoznana śmierć mózgowa. W sto czwartej za pomocą cesarskiego cięcia przychodzi na świat jej zdrowa córka.

Niedługo po rozgłosie wywołanym przez „zwłoki z bijącym sercem rodzące dzieci” temperaturę debaty podnoszą brytyjscy anestezjolodzy. Zauważają, że jeśli nie stosują znieczulenia podczas pobierania narządów, dawcy reagują na nacięcie powłok brzusznych wzrostem pulsu i ciśnienia krwi, ruchami rąk i nóg, a nawet próbami siadania. Wkrótce amerykańscy neurolodzy (…) publikują wyniki swoich badań: prawie jedna trzecia członków zespołów transplantacyjnych z różnych klinik jest zdania, że dawca żyje w momencie, gdy pobierane są organy. Na wieść o tym Deborah Dimitrow z Kanady, matka, u której syna stwierdzono zniszczenie pnia mózgu, telefonuje do szpitala: „Czy daliście mu znieczulenie?”. „powiedziano mi, że nie, bo wtedy nie byłby uznany za martwego i byłaby to eutanazja, w Kanadzie zakazana” – relacjonuje Deborah na zagranicznym forum dyskusyjnym poświęconym śmierci mózgowej (…). Profesor Dariusz Patrzałek zapewnia, że dawca nie czuje bólu: – Dość często obserwujemy odruchy u ludzi w stanie śmierci mózgu, bo kiedy mózg obumiera, zwykle nie ustaje czynność rdzenia kręgowego w dużej mierze zarządzającego takimi skurczami. A ponieważ człowiek ma zachowane krążenie, odruchy pojawiają się automatycznie w odpowiedzi na rozmaite bodźce. Podobnie jak u kurczaka, który potrafi przebiec bez głowy parę metrów. Profesor dodaje, że aby przebieg operacji pobrania narządów była prawidłowy, a także dla większego komfortu psychicznego personelu stosuje się preparaty zwiotczające”.

Elżbieta Isakiewicz

Zwłoki z bijącym sercem”.

Wprost nie wierzę, że to czytam. Jest to wprost nie do pojęcia… Dobrze się temu przypatrz: jeśli uznają, że mają do czynienia z żywą osobą, która czuje, przeżywa, jeśli uznają, że człowiek ten żyje – to nie można od tego człowieka pobrać organów, bo byłoby to zabójstwo. A ponieważ danie zastrzyku znieczulającego jest uznaniem tego kogoś za czującą czyli ż y w ą o s o b ę – więc nie robią zastrzyku i chociażby ten człowiek wstawał i krzyczał – wykrawają wątrobę, nerki… Robią to bez znieczulenia dla zachowania ładu moralnego… Co za diabelska dialektyka, bestialski mord na człowieku patroszonym żywcem, patroszonym bez znieczulenia, by nie naruszyć szatańskiej logiki swojego postępowania…

Jeśli można eliminować ludzi starych, dokonywać eutanazji, embriony traktować jak materiał, a ludzi nieprzytomnych jak pałuby z użytecznymi podzespołami – to nie możemy powiedzieć, że istnieją jakieś prawa osoby, że bronimy życia ludzi, że działamy dla dobra ludzi – i tego typu inne dyrdymały – NIE! Żadnej granicy nie ma, toczy się zło, wszystko jest dowolnie przesuwalne w zależności od bieżącego poglądu, bieżącej potrzeby. Nie ma już nic do przekroczenia. Wszystko na spokojnie, rozmyślnie, rzeczowo… Nie ma na to słów. Niesłychana rzeź nie wiadomo ilu ludzi co dzień, w każdej chwili na całym świecie. Wyobraź sobie teraz, że tak myślący ludzie, o takiej wrażliwości, o takim rozumieniu życia i prawa, że tacy owładnięci demiurgicznym szałem sprawni manualnie ignoranci – na przykład: otrzymują władzę nad „systemem chipowania”.

A pomyśl jeszcze, gdy w atmosferze szczególnej powagi i szlachetności robione są medialne akcje nakłaniania ludzi, aby deklarowali swoje narządy do transplantacji – w razie gdyby stało im się nieszczęście – to przecież w ramach tych szlachetnych akcji nie informuje się o tym, że będzie się tych dawców patroszyć na żywca, prawda? Że potraktuje się ich zgodnie z procedurą ufundowaną na ludowej obserwacji, że jak kurczakowi głowę obciąć to jeszcze parę metrów pobiegnie…

Panie profesorze Patrzałek – czy kurczak to duch, dusza i ciało? Czy kura stworzona jest na podobieństwo Boże?

Jeśli Pan Bóg mówi o z a m y s ł a c h l u d z k i c h s e r c – to czy „śmierć mózgu” jest śmiercią człowieka? Czyż pojęcie ”zwłoki z bijącym sercem” nie jest oksymoronem?

Straszna ogarnia mnie gorycz i, nie wiem jak nazwać co jeszcze, myśli mam straszne: – no siedźcie sobie przed telewizorami ludzie i rońcie ślozy na serialach, no żyjcie sobie tak dalej… Przepraszam, już nie wiem, co napisać, abyście ludzie wreszcie się obudzili – przecież nie możemy tak żyć! To koszmar, to obłęd, to jakiś szaleńczy letarg – co to jest, jakże tak można…

I zauważ – tak zwanej lewicowej wrażliwości kwestie te całkowicie umykają, są poza zasięgiem tej „wrażliwości”. Poza zakresem, poza jej spektrum.

Człowiek albo się da wyratować – narodzi się z Ducha Bożego albo zginie. Szarpanina lewicy z prawicą – to ciemna zasłona, rozpętanie usidlających mocy. Napięcie i emocje, które odwodzą od Prawdy.

Popatrzmy dalej:

Historia (…), która przydarzyła się 21-letniemu Amerykaninowi Zachariaszowi Dunlopowi pod koniec 2007 r., kiedy przewrócił się na quadzie. W szpitalu diagnozują śmierć mózgu. Na chwilę przed pobraniem narządów rodzina gromadzi się na ceremonii zastępującej pogrzeb. Jedna z kuzynek, pielęgniarka, nabiera wątpliwości: ”A jeśli uwierzyliśmy za szybko?” – i zaczyna odginać Zachariaszowi paznokcie; to standardowy test sprawdzający reakcję na ból. Chłopak cofa dłoń. Cztery miesiące później w wywiadzie dla stacji NBC Zachariasz wyznaje: ”Słyszałem, jak ogłosili mnie martwym. Cieszę się, że nie mogłem wstać, bo tak bym ich pogonił, że wyfrunęliby przez okno.” W rodzinnym miasteczku witano go jak bohatera, mieszkańcy myśleli, że skoro wrócił ze świata umarłych, to zdarzył się cud. Ale dr Paul Byrne, amerykański neurolog zajmujący się dylematami związanymi ze śmiercią mózgową zapewnia, że żaden cud się nie zdarzył: ”Chyba tylko taki, że nie pobrano mu organów, zanim był w stanie zareagować. On był żywy”. I stawia pytanie: „Jak wielu innych dawców jest w podobnej sytuacji, to znaczy giną, gdy pobiera im się narządy? (…)

Świat przeciera oczy ze zdumienia jeszcze bardziej, gdy niemiecki neurolog Hassler wpada na pomysł, jak sprawdzić czy mózg pacjenta z uszkodzonym pniem jest nieodwracalnie martwy. Naukowiec za pomocą specjalnych elektrod stymuluje tę część mózgu, która jest odpowiedzialna za budzenie i … chory odzyskuje przytomność. Rozpoznaje rodzinę, na jej widok płacze. (…) Jacek Norkowski: – Ten człowiek później umarł, ale jeśli choć w jednym przypadku doszło do wybudzenia pacjenta w stanie śmierci pnia mózgu stwierdzonej zgodnie z przyjętymi w Polsce kryteriami, czy nie znaczy to, że te kryteria są niesłuszne?”

Elżbieta Isakiewicz

Zwłoki z bijącym sercem”.

Obecne kryteria, na podstawie których określa się, że pacjent „naprawdę umarł” są „pseudoobiektywne” i opierają się na sztucznych kryteriach tak sformułowanych, aby maksymalnie zwiększyć ilość dokonywanych przeszczepów. Nowe kryteria mają być (…) „bardziej uczciwe i zabezpieczać, aby dawca nie odczuwał bólu podczas pobierania jego narządów”. Powyższe zdania pochodzą z opublikowanych w „American Journal of Bioethics” materiałów z konferencji na tematy bioetyczne, która odbyła się w październiku w Toronto. Jej autorami są lekarze z Toronto Neil Lazar i Maxwell Smith oraz David Rodriguez–Arias z Hiszpanii. Autorzy artykułu szczerze przyznają, że w ramach obecnych praktyk wielu dawców „technicznie wciąż żyje”, gdy ich narządy są pobierane i stanowi to konieczny warunek do przyjęcia się zdrowych, żywych organów u biorców. Z tego powodu zapisy z protokołów stwierdzenia zgonu są zwodnicze. Procedury medyczne wręcz wpływają na stan dawcy, który może nadal świadomie cierpieć w trakcie pobierania części jego ciała. (…)

W ostatnich latach pojawiły się niezliczone doniesienia o „cudownych” przebudzeniach po „śmierci mózgu” podnoszące wagę zarówno argumentów podnoszonych w Toronto jak i krytyków działań lekarzy odczuwających zapotrzebowanie na organy do transplantacji, ingerujących w ostatnich chwilach życia pacjentów w celach, które nie mają nic wspólnego z ich ratowaniem”.

Piotr Falkowski

Próg śmierci, próg życia”.

Chorym często podaje się środki zwiększające ukrwienie narządów, a podnoszące ciśnienie krwi, co może dodatkowo uszkodzić mózg. Ludzi, od których zamierza się pobrać organy, przestaje się traktować jak pacjentów jeszcze przed stwierdzeniem śmierci mózgu”.

Elżbieta Isakiewicz

Zwłoki z bijącym sercem.”

Paul Byrne, neonatolog, profesor pediatrii klinicznej Uniwersytetu w Toledo (Ohio, USA) i prezes fundacji „Strażnik życia” nie jest zaskoczony tymi wypowiedziami. Jak stwierdził w rozmowie z LifeStileNews, „odzwierciedlają one jedynie to, co było długo tajemnicą poliszynela w dziedzinie dawstwa narządów”. – Wszyscy uczestniczący w procederze przeszczepu narządów wiedzą, że dawcy nie są naprawdę martwi. Jak można uzyskać zdrowe narządy ze zwłok? Nie da się – stwierdził Byrne. (…) – Gdy dokonuje się to bez znieczulenia, ich puls idzie w górę, a ciśnienie krwi rośnie”.

Piotr Falkowski

Próg śmierci, próg życia”.

Krzysztof niedawno trafił do szpitala, bo miał problemy z oddawaniem moczu. – Nie wiedziałam, co robić, brzuch miał wielki, napęczniały, z ust toczyła mu się piana – opowiada jego matka. W szpitalu lekarze przebili Krzysztofowi cewkę moczową, założyli cienki dren i przyszyli go do napletka. Zrobili to bez narkozy, innymi słowy – na żywca. Powód? Obawiali się, że znieczulenie ogólne go zabije. Krzysztof, choć nie umie już wydawać dźwięków, układał usta i niemo krzyczał. Wyglądał, jakby go bolało, choć lekarze nie wiedzą czy jego mózg potrafi jeszcze odczuwać ból. Rzucał się na łóżku, zaciskał pięści na kołdrze. – Widziałam łzy w jego oczach – przyznaje matka”.

Agata Jankowska, Anna Szulc

Mój syn powinien umrzeć”.

Czytasz to: „lekarze nie wiedzą, czy jego mózg potrafi jeszcze odczuwać ból” – ? Dociera to do ciebie?

Kiedy jedyny raz w historii badań nad śmiercią mózgu na życzenie amerykańskiego Departamentu Zdrowia przeprowadzono sekcję zwłok osób tak zdiagnozowanych (śmierć mózgu) okazało się, że u 40 proc. uszkodzenia mózgu były znaczne, a u połowy niewielkie, zaś u 10 proc. wygląd mózgu był prawidłowy”.

Elżbieta Isakiewicz

Zwłoki z bijącym sercem”.

Jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz: człowiek to duch, dusza i ciało – jeśli medycyna odrzuca to, nie przyjmuje tego, działa nie uwzględniając tego i wbrew temu – jest popełnianiem obłędnego zła – na rzeczowo, na racjonalnie. Wyobrażasz sobie, co za szczególną torturę przeżywa człowiek, który słyszy na przykład prowadzoną przy nim rozmowę – że uznaje się go za zmarłego i będzie się mu bez znieczulenia wykrawać serce, wątrobę czy nerki? I nie może zareagować, nie może nic powiedzieć, a gdy udaje mu się wykrzesać jakiś ruch, jakiś znak życia – uznają to za odruchy rdzeniowe i d l a k o m f o r t u o p e r u j ą c y c h (!) podają środki zwiotczające. Ludzie! Ludzie! Człowiek to duch, dusza i ciało!

W i a r a to nie jest jakieś przekonanie o czymś wymyślonym. Spójrz jakie konsekwencje ma niewiara, jak nie do opisania potworne! Czytajcie Pismo Święte, żywe Słowo Boże, dajcie się wyratować, przywieść na drogę Prawdy.

Nauka głosi, wmawia takie przekonanie, że nie przyjmować tego, co mówi jest oszołomstwem, głupotą, że innej drogi nie ma i nie potrzeba. Jak i ratunku. Zresztą – przed czym i z czego miałby być potrzebny ratunek – skoro rzeź i śmierć uznano za normę, za dobrą właściwość świata, za życiotwórcze dobro.

Niegdyś z gruźlicy leczono puszczaniem krwi… Czy postępując tak chciano tych chorych ludzi zabić? Puszczali krew w zamiarze zabicia ich? Czyż nie: aby ich uleczyć? Mieli takie przekonanie – na ów czas – naukowe. Ile z rzeczy uznanych teraz za bezsprzecznie naukowo stwierdzone – nie jest prawdą? A ile okaże się koszmarem? Kryterium naukowości było wtedy inne niż teraz – ale podobnie od tego dzisiejszego inne będzie to przyszłe. Choćby nie wiem jak umysł twój się buntował, choćbyś nie wiem jak silne miał przekonanie, że przecież rzeczy naukowo stwierdzone i sprawdzające się pozostaną niezmienione – to jednak zostaną zmienione.

Co stanowi o kryterium? W medycynie wyleczalność (lub to, co się za wyleczenie uzna – na przykład nie uleczenie serca, a przeszczep). Co ludzi, którzy puszczali gruźlikom krew przekonywało o tym, że to co robią jest niesieniem pomocy? Widoczne uspokojenie? Ulżenie? Zmniejszenie krwawień? Kaszlu? A dzisiaj co jest kryterium, oznaką wyleczenia? Materialne stwierdzenie poprawy? Dobre samopoczucie, dobre wyniki badań? Testy? To jest sprowadzanie człowieka do materii. Na przykład: uznaje się, że bakteria wywołuje chorobę, a wybicie tej bakterii – to uleczenie. Ale czy wiedzą medycy czemu na przykład jednemu człowiekowi staje się to, a innemu co innego? Czy wyjaśnieniem dla faktu, że jedna epidemia nie wybija całej ludzkości jest kwestia różnej odporności ludzkich ciał na daną bakterię? To ogromny temat. Właściwego rozumienia tych spraw należy szukać w Piśmie Świętym. I każdą sprawę przedkładać Bogu.

Przyjrzyjmy się temu na przykładzie chorób psychicznych (psyche – dusza). Jeśli chorego psychicznie „przestawi się” chemicznie tak, że na przykład z depresyjnego – stanie się wesoły – to jak się to ma do duszy i ducha? Czy duch jest sterowany chemicznie? Czyż nie wprowadza się człowieka w stan rozsunięcia tego, co duchowe, z tym co cielesne? Jeśli jest tak, że czyjś problem duchowy manifestuje się w ciele – a może to być walka na śmierć i życie, życie wieczne(!), więc może manifestować się straszliwie! – to czy chemiczne zlikwidowanie tej manifestacji jest uleczeniem? Może być właśnie przeciwnie – odebraniem ratunku. Miał zwyciężyć – a uśpiono go? To nie są żarty.

Kiedyś ludzi chorych psychicznie, opętanych (to jest wyliczenie – nie utożsamienie), pętano łańcuchami – z myślą przecież by ich unieszkodliwić, nie by uleczyć! Teraz pęta się ich chemicznie – ale z przekonaniem, że jest to uleczenie. Widziałem osoby straszliwie okaleczone – nie boję się tego powiedzieć – które biorą pigułki i uśmiechają się, funkcjonują. Są jak się to fachowo określa: wyrównane – ale są pozbawione rozeznania swojej sytuacji, wyższych uczuć, hamulców (np. seksualnych)… Jakieś nędzne monidła biorą za prawdę i spokojnie zmierzają do przepaści. Jest to poruszające i przerażające zarazem.

Czy uleczony jest człowiek – całość – czy nareperowane jego ciało? A człowiek – wpędzony w materializm, w postrzeganie siebie jako biomechanizm, w takie myślenie w ogóle o życiu, o człowieku.

.

Pan Bóg czyni coś lub dopuszcza – ale przecież nie dlatego, że chce człowieka udręczać. Przed czymś chce nas ustrzec, ku czemuś kieruje, od czegoś odstręcza, ku czemuś budzi… Czy zatem powinno się leczenie sprowadzać do spraw ciała? Czyż – w tym szerszym rozumieniu – przyczyny nie są zawsze duchowe? Czyż nie należy pytać, prosić o odpowiedź? Hiob na przykład – czyż odpowiedzi nie otrzymał?

Myślisz, że Wiara w Boga to choinkowe bombki i zbijanie jajka na twardo? Sam siebie obrażasz.

Nie występuję przeciwko medycynie – przeciwnie!

Czy masz z tym jakiś problem, że jesteś trójcałością? W większości ludzie nawet o tym nie wiedzą, nie dostrzegają tego, nie odczuwają. Czy można posiąść całą wiedzę o ciele – negując istnienie dwóch innych składowych osoby? Jeśli całość składa się z trzech składowych (nie c z ę ś c i przecież), jeśli one stanowią całość to czy można w pełni poznać jedną z tych składowych ignorując, negując, nie biorąc pod uwagę istnienia i roli pozostałych? Czy jest inna odpowiedź niż: NIE?

Mówią: „będą w przyszłości lepsze urządzenia, metody, posiądziemy wszelką wiedzę, odkryjemy już wszystko, co jest do odkrycia – i wtedy będzie szczęście, uwolnimy świat od chorób! Od śmierci!” – To jest materializm, ideologia. Oddzielają to, co ludzie robią, co i jak myślą, jak żyją (nie w sensie czy: „higienicznie”) – od tego, co się z nimi dzieje. To skrajny materializm, niewiele się różniący od na przykład komunizmu. Zbrodniczy system.

Pan Bóg jest Miłością, jeśli więc coś czyni albo dopuszcza – to czemu? Czy pytasz? Nie? Uważasz, że jesteś biomechanizmem? Człowiek to duch, dusza i ciało.

Pionierski wynalazek naukowców z Politechniki Gdańskiej udowodnił, że osoby w śpiączce czują, myślą i odbierają bodźce ze świata. (…) Dzięki cyberoku i kaskowi EEG, wynalazkom przystosowanym przez polskich naukowców do celów medycznych, pacjenci w śpiączce zyskali szansę na komunikację z otoczeniem, a ich rodziny – na odczytywanie emocji swoich najbliższych. (…) Mechanizm działania urządzenia opisuje szef projektu badawczego prof. Andrzej Czyżewski, kierownik Katedry Systemów Multimedialnych Politechniki Gdańskiej. Cyberoko jest urządzeniem, które śledzi punkt patrzenia użytkownika komputera na monitor. Oczy użytkownika są podświetlane w podczerwieni. Z kolei komputer wyposażony został w specjalną kamerę naszej konstrukcji, która śledzi położenie gałek ocznych, zwłaszcza ich odchylenie od osi prostopadłej. W komputerze powstaje informacja o punkcie, na który patrzy jego użytkownik. U wielu sparaliżowanych pacjentów oczy mimo wszystko są sprawne, a zatem dzięki cyberoku mogą oni nawiązywać kontakt z otoczeniem. (…) Jak tłumaczy Agnieszka Kwiatkowska (logopeda Fundacji „Światło”) w kasku znajdują się elektrody, które pozwalają na odczytanie elektrycznej aktywności mózgu. Są one bezprzewodowo połączone z komputerem. Analiza fal wyświetlających się na ekranie pozwala na odczytanie czy pacjent w danej chwili śpi, myśli, czy coś go boli.(…) Jeśli chce on wykonać jakikolwiek świadomy ruch – nie przykurcz czy inny ruch bezwarunkowy – wtedy aktywność jego mózgu manifestuje się w postaci impulsu, wyświetlającego się następnie na ekranie komputera. Na ekranie wyświetla się także zarys ludzkiej twarzy (…). – Dzięki niemu możemy obserwować, że pacjent – mimo braku mimiki – jeśli myśli o tym, iż się uśmiecha, jeśli chce podnieść brwi czy zamrugać oczami, to wszystko to wyświetla się na ekranie komputera. (…) Aparaty tego typu (cyberoko) są już znane, my jednak skonstruowaliśmy własną wersję tego urządzenia, która jest dziesiątki razy tańsza od skonstruowanych wcześniej przyrządów – tłumaczy prof. Andrzej Czyżewski.(…) W końcu trafili na – jak mówi prof. Czyżewski – możliwość nowego, fascynującego zastosowania tego urządzenia wobec pacjentów w śpiączce. Znane są dyskusje czy taki człowiek jest w stanie odbierać bodźce z zewnątrz i jaki jest jego stan świadomości. Okazuje się, że ma to kapitalne znaczenie – wskazuje prof. Czyżewski. Często pacjenci, których uważa się za nieprzytomnych, w istocie czują, myślą i odbierają bodźce ze świata. – Dwóch naszych pacjentów – wyjaśnia Agnieszka Kwiatkowska – cierpi np. na tzw. zespół zamknięcia, co oznacza, że są oni całkowicie świadomi, ale nie są w stanie wykonywać żadnych ruchów ze względu na porażenie mięśni. – Przeżyliśmy duże zaskoczenie – pacjent nieporuszający się, niekomunikujący się z nami nawet oczami, wewnętrznie ciągle się śmieje, porusza twarzą, mruga oczami czy uśmiecha się, kiedy go o to poprosimy. Inny pacjent z kolei miał bardzo duże napięcie mięśniowe. Sądziliśmy, że czymś się denerwuje, staraliśmy się go uspokoić, mówiliśmy: ”Romek, wszystko będzie dobrze”. Po zbadaniu naszego pacjenta kaskiem EEG okazało się, że to, co uważaliśmy za przejaw niepokoju, było w gruncie rzeczy manifestacją radości – relacjonuje Janina Mirończuk, prezes Fundacji „Światło”. – Kiedy po moim wejściu na zajęcia terapeutyczne zostałam przez pacjenta w śpiączce przywitana uśmiechem, powiedziałam do niego: „Jestem tak szczęśliwa, że aż cie pocałuję”. Pocałowałam Michała w policzek, a pracownik obsługujący komputer zwrócił się do mnie: „Niech pani zobaczy, Michał puścił do pani oko”. Był to dla mnie szok. Nigdy nie sądziłam, że doczekam wynalezienia takiego urządzenia – dodaje. (…) Naoczne przekonanie się o tym, że śpiączka jest jedynie inną formą życia, jest dla rodzin chorych osób wielkim pocieszeniem. Potrafi ono nawet zmienić stosunek do chorych. (…) – Wymiernym efektem prowadzonych w naszej fundacji badań stało się to, że cztery rodziny zdecydowały się na zabranie swoich bliskich do domu. Bardzo się z tego cieszymy – dodaje – W naszej fundacji edukujemy bliskich osób chorych w zakresie pielęgnacji i żywienia pacjentów, wiele rodzin boi się jednak zdecydować na taki krok, jakim jest podjęcie się stałej opieki nad osobą w śpiączce. Uświadomienie sobie, że osoby te czują, reagują i przeżywają emocje, dla wielu członków rodzin staje się jednak bodźcem do podjęcia tego wyzwania. (…) Jak mówi prof. Andrzej Czyżewski, obecnie łączymy ze sobą cyberoko oraz kask EEG, co pozwala na jednoczesną analizę większej ilości informacji. (…) Zdaniem Janiny Mirończuk, dzięki wynalazkom takim jak cyberoko czy kask EEG obrońcy życia zyskują także mocne argumenty przeciwko eutanazji. – Nikt nie ma prawa odbierać życia osobom w śpiączce – podkreśla bardzo zdecydowanie Mirończuk. – Może, gdyby Terry Schiavo założono w odpowiednim momencie ten kask, przekonalibyśmy się, że ona krzyczy, że jest głodna i prosi, żeby jej nie zabijać”.

Agnieszka Żurek

Rozmowa przez cyberoko”.

A teraz w tym kontekście przeczytaj proszę jeszcze to:

Bioetycy związani z National Istitutes of Health przyznają, że w wielu miejscach uznaje się żywych pacjentów za martwych, by ich narządy mogły być przeszczepione. Dla autorów tekstu ”Co czyni zabijanie złym?” nie jest to jednak problemem, ponieważ „zabicie pacjenta pozbawionego wszystkich funkcjonalnych umiejętności i autonomii, nie stanowi braku szacunku dla jego autonomii bowiem jest on tej autonomii pozbawiony. Nie jest także niczym złym zabicie go, jeśli czyni się to tak, by go nie zranić”. Problemem w zabójstwie nie jest, kontynuują moraliści, pozbawienie kogoś życia, ale pozbawienie go wszystkich możliwości życiowych.. Podobny apel, tyle że już bez humanitarnego uzasadnienia potrzebą narządów do przeszczepów, sformułowała na łąmach prestiżowego pisma „Bioethics” dr Catherine Constable z New York University School of Medicine. Jej zdaniem pacjenci w stałym stanie wegetatywnym powinni być standardowo pozbawiani jedzenia i nawadniania. Wyjątkiem mają być ci, którzy wyrazili jasną wolę, by podtrzymywać ich przy życiu, gdyby znaleźli się w takim stanie. Osoby w stanie wegetatywnym i tak nie są osobami, zabicie ich nie jest więc problemem etycznym. Co więcej, zdaniem lekarki, większość ludzi nie chciałaby znajdować się w stanie takim jak Terri Schiavo, a zatem jeśli znajdą się w takim stanie, trzeba przyjąć (chyba, że jasno postanowili inaczej), że nadal by tego nie chcieli. I w efekcie skazać ich na śmierć głodową.”

Tomasz P. Terlikowski

Cywilizacja śmierci w praktyce”.

Ludzie, ludzie, ludzie! Człowiek to duch, dusza i ciało! Do jak niewyobrażalnych zbrodni prowadzi nauka nie przyjmująca tego faktu do wiadomości!

2. In vitro.

Centra in vitro w Stanach Zjednoczonych magazynują już ponad 500 tys. dzieci w nowoczesnych zamrażarkach wypełnionych ciekłym azotem. Są to dzieci, które zostały skrystalizowane jako produkty uboczne w procesie zapłodnienia pozaustrojowego. Rodzice mogą zdecydować się na „ożywienie” swoich dzieci w embrionalnej fazie rozwoju przez ich rozmrożenie, implantację i ciążę. (…) Wielomiliardowy biznes leczenia niepłodności w Stanach Zjednoczonych został trafnie opisany jako rodzaj „Dzikiego Zachodu” – pogranicza bezprawia, gdzie niemal wszystko jest dozwolone, w tym codzienne zamrażanie i składowanie (…) ludzi, którzy są zatrzymani w stadium embrionalnym. (…) Jednak niewielu komentatorów ośmiela się podnieść głos przeciw tej niesprawiedliwości, która jest sprawnie wprowadzana do świadomości społecznej jako kwestia osobistego wyboru reprodukcyjnego i wolności.(…)

Niemcy, które dobrze pamiętają historyczne konsekwencje ignorowania ludzkiej godności. (…) Uchwalili w latach 90 ustawę o ochronie ludzkich embrionów, która zawiera przepisy wprowadzające zakaz ich zamrażania. Włochy posiadają podobne przepisy. (…)

Niewiele refleksji potrzeba, aby zdać sobie sprawę z poważnej niesprawiedliwości związanej z przymusową „krystalizacją” innej żyjącej istoty ludzkiej. Sam proces zamrażania i rozmrażania naraża te najmniejsze dzieci na znaczne ryzyko, gdyż nawet do pięćdziesięciu procent zarodków go nie przeżywa. (…)

Grozi nam, ze składowanie dzieci w embrionalnej fazie życia stanie się niemal rutyną w naszym społeczeństwie, w którym ludzie są redukowani do czegoś niewiele wartościowszego niż „kamienne obiekty”, przechowywane i manipulowane – cenne przede wszystkim przez to, w jaki sposób mogą służyć interesom handlowym lub osobistym pragnieniom innych.

Tadeusz Pacholczyk

Kamienne dzieci”.

Francuski senat znowelizował ustawę bioetyczną (…) by w świetle prawa można było prowadzić badania eksperymentalne na embrionach ludzkich (…). Dzięki francuskim politykom będzie można zabijać dzieci – ludzi! – w celach „naukowych”. Embriony mają być traktowane jako „materiał laboratoryjny” (…) „Obecnie we Francji zamrożonych jest w sumie 150 tysięcy zarodków ludzkich”.

Robert Wit Wyrostkiewicz

Ludzie „materiałem genetycznym”.

Deputowani zwracają uwagę, że po przyjęciu nowego prawa embrion zwierzęcy będzie korzystać z lepszej opieki prawnej, niż embrion ludzki”.

Bogdan Dobosz

Edukacja seksualna po francusku”.

Metoda pozwala (…) na selekcję zarodków, a nawet na manipulowanie ich strukturą genetyczną, a moim zdaniem nasza wiedza nie pozwala nam na odpowiedzialną ingerencję na takim poziomie”.

Stanisław Cebrat w rozmowie z Mariuszem Boberem.

Jeśli przeczytałeś/przeczytałaś część pierwszą tego rozdziału, jeśli dotarło do ciebie jakie skutki przynosi odrzucenie Bożego Słowa – w odniesieniu do ludzi w śpiączce, to ufam, dostrzegasz jaki otwiera się wymiar grozy, gdy myślimy o ludziach powołanych do życia i zamrożonych… Człowiek to duch, dusza i ciało. Co przeżywają, co czują dusze zawieszone w napięciu między życiem, a śmiercią? Ktoś wie? Co dzieje się z duchem i duszą, gdy powołuje się człowieka i zamraża ciało… Co czują, co się z nimi dzieje – bo istnieją: duch, dusza i ciało. I s t n i e j ą !

Ludzie niewierzący, nie przyjmujący, nie pojmujący istnienia ducha i duszy, sprowadzający wszystko do materii – w poczuciu sukcesu i misji, nonszalancko robią rzeczy, na myśl o których człowiek oniemieje… Każdemu powinno to wystarczyć – najdrobniejsza w tej sprawie wątpliwość powinna zatrzymać. Nie tylko, gdy wierzy się – już gdy ma się wyobraźnię, gdy się czuje.

Ludzie prolongowani – może będą żyć, a może zrobimy na nich eksperyment, może przerobimy na użyteczny medykament, a może zutylizujemy. Może zabiję, a może pokocham – pomyśl, co mówi to o tych, którzy sytuację taką mają za normalną. Jak coś takiego lokuje się w ich wrażliwości, jaka ta wrażliwość jest: zrobię sobie pęczek dzieci, któreś wybiorę do pokochania, a resztę zostawię sobie na zaś – jak mi się zachce to znowu sobie jakieś wybiorę do pokochania… Nie znajduję słów, by to nazwać. Może zabiję, może pokocham, póki co – zamrożę. To obłąkane. Wystarczy szczere przytomne zastanowienie by zadrżeć i się zatrzymać.

A to wszystko dzieje się, gdy jest takie mnóstwo sierot, gdy dziesiątki tysięcy dzieci umiera z głodu, codziennie… To jest nieznośne, to jest obłąkane.

Nauka bez Wiary – zaślepiona potworność.

Powie ktoś – ale nic nie pamiętam z czasu, gdy byłem tak mały, nie miałem świadomości. Czy znaczy to, że duszy nie ma – a zatem i przeżyć jej, i skutków w niej? Jeśli nawet teraz nie pamiętasz – to czy znaczy to, że nie byłeś, nie przeżywałeś, nie ukształtowało cię to? Wielu rzeczy z dzieciństwa nie pamiętamy, ale nie znaczy to, że nie bolało, że nie było łez… Nie znaczy, że nie można było umrzeć…

A czyż to, co przeżywaliśmy nie zostawiło śladów – nieraz na całe życie? Nie ukształtowało? Blizn nie ma? Najzagorzalszy materialisto, powiedz: jeśli ktoś jako małe dziecko stracił nogę – to dzisiaj ją ma?

Ale – co wiesz człowieku? Wiesz co dzieje się z tymi duszami? A jeśli okaże się, że Auschwitz przy tym, to jeszcze nie tak straszne… Co o tym wiemy? Wiesz?

A zatem też – jak obciąża to sumienia ludzi zaangażowanych w ten proceder, pracujących przy tym? Czy będą zdolni zapłakać nad tym, co zrobili – skoro w ich postrzeganiu nic złego nie robią, ot, coś tam przekładają, umieszczają, zamrażają – jakieś grudki…

I jeszcze mówią: ”skoro Bóg nam dał możliwość, by tak robić, to czemu właśnie tak nie robić?”

Ale jeśli Bóg nie daje komuś dziecka – to może tym ludziom coś mówi ważnego? A może chce, żebyś to u niego szukała/szukał pomocy. I: najpierw dla siebie! Bo może nie chce umieszczać jakiegoś człowieka w takim jak żyjesz życiu, nie chce mnożyć brudu i cierpienia, dawać ci człowieka na zniszczenie. Chce abyście mieli święte dzieci… I wiele, wiele, wiele różnych innych kwestii, spraw… Tu widzimy owo jakże straszne: „krótkie”, „kuse”, ograniczone, prostackie myślenie nauki tego świata. Jest problem? – Jak w samochodzie: tłumik się przepalił, rozrząd wysiadł? – na warsztat, podreperować i jazda.

Pragnący mieć dziecko – czy modlili się o nie? Bo Bóg jest Wszechmogący. Taki jest, NIEZACHWIANIE. A jeśli ich modlitwy są nieskuteczne – czy wiedzą dlaczego?

Bo, przepraszam, nie chcę nikogo obrażać, różne są sytuacje – ale współcześnie niestety najwięcej takich: był t a m i Rysio, i Krzysio, i ten fajny z sąsiedztwa, i ktoś tam na wyjeździe, i bywał luby dawniejszy, i luby nowszy nieco, odlało się tam pół województwa, no fajnie było, człowiek pożył, ale teraz czuję nadszedł już ten czas, że mam potrzebę tam dziecko mieć. Już partnera sobie wybrałam i tak czuję, że to z nim bym chciała, i nawet nam fajnie jest. No i staramy się, i nic. Ale – pomyśl – dziwisz się? Ty chciałabyś być ulepiona w takim ścieku, z takiego szamba? Żyć nie w małżeństwie – w jednym ciele – a pomiędzy partnerami? Kto by chciał? Ale nie – wtedy: na siłę tego człowieka robić i tam umieszczać na siłę, młotkiem go, i śrubokrętem, i ma tam być. I już. Bo chcę.

Mężczyzn można mieć wielu, na ojca dziecka warto poczekać.”

Katarzyna Bujakiewicz

na okładce miesięcznika „Twój styl”.

Tylu kona z głodu, a oto tyle uwagi, starań, sił, pieniędzy z uporem poświęca się by czynić nowych – na zamrożenie. Czemu to służy? Motywują to miłością, ale cóż to za miłość – zważywszy na chociażby te kwestie: co przeżywają tak powoływani do życia, co: zamrażani, i: ilu ludzi koszmarnie cierpiąc umiera i to umiera bez poznania prawdy (!) – a jak wielu z nich można by wyratować, nakarmić, przygarnąć, przytulić. Jak wielu? – czemu nie wszystkich? Zatem in vitro to miłość – czy demiurgiczny szał…

Nieprawda, że życie jest mechaniczne, a człowiek mechanizmem, który można tak czy owak zmontować. Przerwać jak rozsady w ogródku, jak pietruszkę. Przebrać – co się nie podoba – wyrzucić.

Naprawdę nie trzeba już gdybać – posłuchajcież tych, których w taki sposób powołano do życia – co mówią, co czują, co przeżywają. To, że człowiek to duch, dusza i ciało – uwidacznia się jakże wyraźnie w ich przeżyciach, w ich historiach… Już nie trzeba gdybać, domniemywać. Już można wiedzieć jakie to jest, naocznie się przekonać.

„– Wiesz jakie to uczucie, gdy jako jedyna w rodzinie masz żółtozielone oczy i kręcone włosy – pyta Rachel (…) – zawsze czułam się inna. Moi rodzice mają wykształcenie podstawowe, dziwiło ich to, że lubię się uczyć i chcę studiować. (…) Nigdy nie miałam w tacie oparcia. Wiesz ile razy tata mnie pocałował? Dwa. Pierwszy raz, gdy wróciłam ze szkockiego obozu, drugi, gdy rodzice obchodzili 20 rocznicę ślubu. Jezu, jakie to było krępujące – Rachel zakrywa policzki rękami. (…)

Rachel leczyła się z depresji. Nagle paraliżuje ją strach – boi się, że coś się w niej zmieni i stanie się okropną osobą. Zawsze wtedy musi powtórzyć to, co robi. Powiedzieć ten sam wyraz, podnieść szklankę i odstawić, napisać zdanie i je wykasować. Czasem wystarczy, że zrobi to kilka razy, ale w kryzysowych momentach zawiesza się na kilka godzin. (…)

Osiem lat próbowaliśmy, zanim ktoś skierował nas do szpitala, w którym robili in vitro (…). Ja nie miałam wątpliwości, ale mój mąż zastanawiał się ponad pół roku. Bał się czy będzie w stanie wychowywać dziecko, które nie jest z nim spokrewnione czy będzie je traktował jak swoje. Dla mnie to było niezwykle ciężkie, tyle czasu już straciliśmy. Gdy się zdecydowaliśmy, udało się za 12 razem. To był rok frustracji, ale zakończony wspaniałym sukcesem. (…) Po dwóch latach się rozwiedliśmy. Mąż miewał ataki agresji. Uderzył ją dwa razy. Za drugim razem przytrzasnął jej rękę w drzwiach i się na nich oparł. Musiałam odciągać go, żeby wyjąć jej rączkę. I jeszcze te słowa: I tak nie jest moja. To był koniec. (…)

Ruth postanowiła zająć się stworzeniem swojej własnej rodziny. (…) Bez końca wypytywała czy jego tata nie studiował aby w Sheffield. Czy na pewno nie był dawcą nasienia w Sheffield. – To była eksplozja podejrzeń. Ale przecież mogłabym poślubić swojego przyrodniego brata nie mając o tym pojęcia. (…)

Gdy Ruth chciała zobaczyć budynek, w którym została poczęta pojechali do Sheffield (…) Stanęła i nie mogła się ruszyć. To tutaj w 1983 roku znajdował się szpital, gdzie powstała. Jedyne, co wie o swoim dawcy na pewno, to to, że kiedyś był w tym szpitalu. (…) Ludzie, którzy interesują się swoim drzewem genealogicznym, odwiedzają miejsca, w których kiedyś mieszkali przodkowie. Dla mnie to coś podobnego. Ten budynek, to wszystko, co mam – mówi ze smutkiem Ruth – dobrze mieć te zdjęcia. Na wypadek gdyby mieli go zburzyć, chociażby.

Ludzie tworzyli dzieci jak lalki. Nie interesowało ich nic więcej poza tym, czy się uda.”

Karolina Domagalska

Paląca ciekawość”.

Jestem efektem darowanej spermy i muszę powiedzieć, że nienawidziłam dorastać bez taty. Nie mogę wyznać mojej mamie, co czuję, bo jak byłam mała, powiedziałam jej coś, co ją bardzo uraziło i zdenerwowało, no i potem próbowała mi wyjaśnić, że przecież wiele dzieciaków dorasta bez ojców, i zaczęła nawijać, czego to kobiety nie potrafią i że wiele kobiet wcale nie potrzebuje mężczyzn, i tak dalej. Dlatego nie ujawniam się więcej z moimi uczuciami. Mogę wam jednak powiedzieć, że na tyle, co ją kocham, to gdzieś tam głęboko, szczerze jej nienawidzę za to, co mi zrobiła i za myślenie, że miała prawo do zadecydowania o tym, czy ja potrzebowałam taty czy nie.”

Craig: „Zdezorientowanie, które odczuwałem dorastając, to nie był żaden normalny mętlik. Nie byłem w stanie nawet zacząć rozumieć tego wewnętrznego niepokoju, aż do czasu kiedy dowiedziałem się o swoim pochodzeniu (…). Dowiedzcie się jak to jest być dzieckiem, które wie, że coś jest nie tak, ale zupełnie nie wie dlaczego. Wie, że jest inne… Ale nie wie, z jakiego powodu. Żyjcie z ciągle unoszącym się nad głową znakiem zapytania, bez możliwości uzupełnienia go słowami, by ułożyć to w pytanie”.

Christiane Wipp

Dzieciaki dawców spermy nie mają się całkiem dobrze”.

A co z tym, że tata za 10 funtów masturbował się do zbiorniczka, bo potrzebował na akademik… Może „użył pornografii”… No jak ci ludzie mają się czuć, kto te rany uleczy, jak? – mówię po ludzku. Gdzie teraz jesteście mądrale? Macie świetne, profesorskie emerytury, dożywacie życia w spokoju… Będziecie umierać w pokoju, syci dni?

Jeszcze kilka przykładów:

Vicki Reilly ma 69 lat. Urodziła się w Michigan w 1943 roku dzięki sztucznemu zapłodnieniu. Zawsze czuła, że coś jest z nią nie tak. Wiedziała, że rodzice ją kochali, ale ojciec był jakiś zimny, odległy i zupełnie do niej niepodobny. (…) Rodzice Vicky nigdy nie powiedzieli jej, że nosi w sobie obce DNA(…). Ale dziwne przeczucie nie dawało dziewczynie spokoju. W szkole nauczyła się, że niebieskoocy rodzice nie mogą mieć dzieci o brązowych oczach. (…) Po latach poszukiwań, grzebania w starych papierach, badaniach DNA, zatrudnieniu detektywa Vicky wie, że swoje narodziny zawdzięcza jakiemuś obcemu człowiekowi, którego z poświęceniem szukała i nie znalazła. – Jakie są moje korzenie? – do dziś zastanawia się Vicki. – Czy jestem Amerykanką? A może Włoszką? Skąd się bierze moje poczucie humoru? Chcę wiedzieć, kim jestem, kiedy patrzę w lustro. Vicky ma męża, czworo dorosłych dzieci, jest na emeryturze. Miała szczęśliwe życie, ale dałaby wszystko za wiadomość, kim był jej biologiczny tata. – Jest nas cała masa – mówi. – Wiele osób, które szukają.”

Trzydziestoletniej brytyjskiej prawniczce Martinie Simpson nie udało się odnaleźć biologicznego ojca. Gdy matka powiedziała jej, że została poczęta przez dawcę spermy, zamknęła się w szafie. Nie ma dnia, by nie patrzyła w lustro i nie zastanawiała się kim jest naprawdę. Po latach Martina odnalazła swojego przyrodniego brata poczętego z tej samej spermy. Jest od niej trzy lata młodszy i podobny nie tylko fizycznie. Lubi te same książki i filmy, tak jak ona uczy się języków obcych i podróżuje. – Znalezienie go pomaga mi pogodzić się z sytuacją. Mam kogoś, kto czuje dokładnie to co ja – mówi Martina. Ale jedna obawa nie daje je spokoju: – Myśl, że teoretycznie mogę mieć setki braci i sióstr na całym świecie jest przerażająca.”

Nikt nie liczy mężczyzn sprzedających nasienie. Eksperci szacują, że w samych Stanach Zjednoczonych jest ich od 30 do 60 tysięcy rocznie, ale to tylko przypuszczenia. Nie rejestruje się kobiet zachodzących w ciążę z anonimowym dawca plemników. Banki spermy to maszynki do robienia pieniędzy i nikt nie przejmuje się tym, że rośnie rzesza dzieci rozpaczliwie poszukujących swojej tożsamości. Gdy świat zapełnia się potomkami dawców, pojawiają się całkiem nowe wyzwania dla rządów stanowiących prawo. Czy dawcy mają być nadal anonimowi, skoro coraz więcej dzieci chce informacji o nich? Władze USA przyjęły nowe prawo, w myśl którego każdy potomek dawcy nasienia urodzony po roku 2005, gdy skończy 18 lat, będzie mógł zażądać danych biologicznego ojca. Ale pojawiają się następne trudne pytania. Co się stanie, jeśli rodzeństwo od tego samego dawcy spotka się, pokocha i weźmie ślub nieświadome swego pochodzenia? Jeśli będą mieli dzieci, wady genetyczne wystąpią u nich z całą pewnością. Pewna samotna matka z Quebecu, której syn i córka urodzili się z nasienia jednego mężczyzny, odkryła, że jest on również ojcem dwojga innych dzieci mieszkających w tym mieście.

Ben Seisler podczas studiów dorabiał do stypendium. Załatwił sobie pracę lekką, łatwą i przyjemną. Oddawał spermę do banku nasienia. Za porcję inkasował 150 dolarów. Był szczęśliwy, że znalazł źródło szybkiej gotówki. Trwało to trzy lata. Ben skończył uczelnię, został adwokatem i zapomniał o dawnym zajęciu. Aż pewnego dnia trafił na stronę internetową [Donor Sibling Registry] . Wpisał swój numer dawcy: 2149 i podał adres e-mailowy. Przez pierwszy tydzień nikt się nie zgłosił, a potem pojawiło się dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt wiadomości. Pisały do niego matki i prawni tatusiowie maluchów, które spłodził. Dziękowali za nasienie, prosili o informacje o jego stanie zdrowia. Byli i tacy, którzy pytali, czy chciałby się spotkać ze swoimi dziećmi. Bez zastanowienia odpisał, że z wielką przyjemnością je pozna. Był ciekaw, co powstało z jego plemników. Gdy zaczął się spotykać z maluchami jego entuzjazm słabł, a przerażenie rosło. Jedno z dzieci zakochało się w nim od pierwszego wejrzenia i nie chciało się z nim rozstać.”

Ewa Wesołowska

Ojciec nr 2149”

I tak dalej.

Ale oczywiście nie przywołuję tych przykładów, by udręczyć ludzi tak powołanych do życia, by ich stygmatyzować – nie! Oni, jak każdy człowiek, oby dali się znaleźć Bogu, oby dali się wyratować – zrodzić z Ducha Świętego – bo to jest sens życia człowieka.

In vitro w ogóle ma charakter eugeniczny, bo oto ktoś na podstawie porównawczej obserwacji zarodków, wnioskując podług swojej wiedzy i swojego przekonania, swojego poglądu o życiu, dokonuje autorytatywnego wyboru kto ma żyć, a kto nie. Decyduje o tym wnioskując z tempa i symetryczności podziałów komórek zarodka. Rzeczywiście – trzeba nie wierzyć w Boga, czyli nie mieć podstawowego rozeznania spraw życia, by tak obłędną arogancję uznać za postępowanie właściwe, rozsądne i wyważone. Bowiem postępowanie to jest ufundowane na przekonaniu, że na przykład inwalida nie może mieć życia pełnego, szczęśliwego, co oczywiście ustala się według materialistycznego wyobrażenia o szczęściu. Ale też więcej – że kaleka nie ma p r a w a żyć!

Ta selekcja zarodków jest głoszeniem bezsilności Boga, wstrząsającą zdradą i zaślepieniem. To jest potworne ateistyczne zło – odmówienie kulawemu, słabemu prawa do życia wiecznego. Bo kulawy, bo słaby. I to jest kwestia całkowicie poza ich fałszywym, obłąkanym myśleniem i odczuwaniem.

Bo skrajne, wstrząsające zło tego myślenia i tego postępowania ogarnia dopiero człowiek Wierzący. Oznacza ono bowiem jakoby człowiek kaleki nie mógł narodzić się z Ducha Świętego, zostać Bożym dzieckiem – chodzić z Bogiem, żyć wiecznie z Bogiem. A także jakoby Bóg nie mógł uczynić cudu i człowieka takiego uleczyć. Ale i to jeszcze nie wszystko – bo na przykład gdy Chrystus uleczył ślepo narodzonego – stał się ten cud znakiem i pobudką do nawrócenia dla, któż wie jak wielu ludzi. Znakiem na tysiąclecia! Ciemność ateizmu oddziela od świadomości tych rzeczy. Ciemność, prymitywna, zbrodnicza ciemnota.

Jeszcze raz podkreślam, że nie chcę w jakikolwiek sposób piętnować, stygmatyzować czy ranić ludzi poczętych In vitro. Nie i jeszcze raz nie! Jak każdy człowiek niech szukają Boga niech dadzą się wyratować. Oby nie utknęli w błędach.

Oto fragment wypowiedzi młodej osoby, tak właśnie poczętej, zmagającej się z różnymi napastliwymi wypowiedziami.

Kiedy do zapłodnienia nie może dojść w ciele kobiety (np. z przyczyn mechanicznych takich jak uszkodzenia powodowane przebytym w przeszłości zapaleniem jajników czy nawet nerek i pęcherza), trzeba dokonać go poza nim. Zapładnia się wtedy in vitro (na szkle) kilka pobranych od matki komórek jajowych a potem czeka. Ta komórka, a właściwie zygota, która dzieli się najbardziej symetrycznie, co znaczy, że będzie miała największe szanse na przeżycie i bycie zdrową, jest „wszczepiana” matce. Pozostałe się zamraża lub niszczy, i to jest właśnie ta kwestia, której Kościół nie toleruje. To jest według nich morderstwo. Moim zdaniem nie mają racji. Według mnie zarodek nie jest jeszcze człowiekiem. Tak samo jak żołądź nie jest jeszcze dębem, jajko nie jest jeszcze łabędziem, a kamień nie jest jeszcze rzeźbą Michała Anioła. Po prostu to JESZCZE nie ludzie, więc nie można mówić o morderstwie. Za to szczęśliwe i zdrowe dzieci, które dzięki tej metodzie przyszły na świat i które dają radość swoim rodzinom, są ludźmi. I to o nie powinno się martwić i troszczyć”

Marta Bratkowska

Cud in vitro”.

Tej młodej osobie nie powiedział, nie wytłumaczył nikt, że człowiek różni się od kasztana i kamienia. Że człowiek to duch, dusza i ciało. Krzywdzi się ją stygmatyzującymi wypowiedziami – ale i nie uczy prawdy o życiu.

Jakże też dramatycznie, nieznośnie brzmią słowa: „Moim zdaniem…” Człowieku, a któż cię pyta o twoje zdanie – w kwestii życia i śmierci, w sprawach życia wiecznego? Jakie to jest nieszczęście i pułapka demokratycznych idei i demokratycznego wychowania! Celem i sensem życia człowieka jest dać wyratować się Bogu i poddać się Jego prowadzeniu – by Bóg mógł używać ludzi do ratowania innych. By człowiek dobrze wychowywał dzieci… Bóg dał nam wszelką wiedzę potrzebną do rozpoznania Prawdy – dał nam Pismo Święte, swoje słowo. Gdzie tu człowieku jest miejsce na jakieś twoje mniemania – i to w dodatku w sprawach dotyczących czyjejś „przydatności do życia”. Toż to obłęd tak myśleć, to szaleńcze zło. To jest obłęd trudny do rozpoznania dla tego, kto w nim tkwi. Bo myśli ktoś taki, że jest racjonalny i że wyraża opinie do których ma jako człowiek i obywatel, zagwarantowane i uznane prawo. Zaiste przeciwnik niezwykle skutecznie podmienił ludziom rozpoznanie co jest wolnością, a co niewolą i zbrodnią. Ludzie myślą, że publiczne wyrażanie sądów w rodzaju: „Kamień to jeszcze nie rzeźba, a zarodek jeszcze nie człowiek” – jest dobrą realizacją wolności, że jest prawem, będącym podstawą optymalnego, czy mądrego kształtowania życia. Uważają, że to jest wygłaszanie opinii, uprawniony udział w dyskursie, który prowadzi nas do porządkowania i układania spraw życia. Ludzie pogrążają się w zdumiewającym, budzącym zgrozę szaleństwie – zupełnie tego nie widząc, myśląc, że mają się dobrze, i że to, co robią jest rozumne, twórcze i dobre.

Dzisiaj, gdy ludzie na przykład widzą poprawę stanu zdrowia człowieka chorego, mawiają: wrócił do życia – ale czy miał w r ó c i ć do tego co robił, jak myślał, do życia jakie żył. Ludzie tak postępując – bezrefleksyjnie, zagłębiają się w materialistyczne, mechanistyczne traktowanie życia i siebie samych. Myślą o organizmie – nie o ciele.

Na przykład mam 184 cm wzrostu. Można mnie zmierzyć i to stwierdzić. To jest jakaś informacja, ale powiedzieć o mnie, że jestem 184 centymetrami? To bez sensu, to nieprawda. Jak można definiować człowieka parametrami ciała?

Jak ma się ciało – martwe do żywego człowieka? Zregenerujesz je, poskładasz, uruchomisz – i zadziała? Na przykład przyszyć odciętą głowę, nalać krwi i uruchomić serce – tak to działa? Prawda, że nie? Ale myślą, twierdzą i postępują jakoby tak właśnie było.

Jak widać nie można mówić: „po co ludzie wierzący wtrącają się w kwestie dotyczące in vitro i w decyzje z tymi kwestiami związane? Niech sobie żyją według swoich przekonań, ale niech nie wtrącają się w sprawy innych”. Jest to kwestia innej natury.

Gdyby na przykład ktoś cofając samochodem najeżdżał na małe dziecko – to nie można wymagać od kogoś kto to widzi – by nie reagował. I nie można przeciw komuś, kto w takiej sytuacji reaguje – argumentować, jakoby nie był do tego upoważniony bo nie ma prawa jazdy, albo nie posiada medycznej wiedzy na temat urazów.

Nie jest też właściwym argumentowanie, że skoro człowiek otrzymał taką możliwość to czemu z niej miałby nie korzystać – bo rzecz w tym, czy robi z możliwości właściwy użytek. Czy właściwie o tych możliwościach i o człowieku i o życiu w ogóle – myśli. Czy w tym, co czyni powierza się Bogu, czy pyta, czy prosi o prowadzenie? Nie da się o życiu myśleć bez Wiary. Bez Wiary rozważać i podejmować decyzji dotyczących życia. Kwestie te wymagają niesłychanej uwagi i niezwykle poważnej rozmowy.

Nauka dla każdego. Czy zarodek to już człowiek? Bezprecedensowy rozwój biomedycyny i biotechnologii sprawił, że to tytułowe pytanie nabrało współcześnie szczególnej wagi. Kiedy powstaje ludzkie życie? Czy kilkukomórkowy embrion jest człowiekiem? Czy jest osobą? Czy przysługują mu takie same prawa, jak urodzonym, jak dorosłym? A może ma on jedynie wartość symboliczną, bądź też w ogóle jest jej pozbawiony? Może powinniśmy traktować go tak samo, jak traktujemy grudki komórek somatycznych czy fragmenty tkanek? Co wolno, a czego nie wolno nam robić z ludzkim zarodkami? Pytania te nie są nowe. Poruszają dziś nie tylko filozofów i teologów, ale także prawników, prawodawców i opinię publiczną. Zapraszamy do dyskusji (…)”

kol: Czy zarodek to już człowiek?”

Pomyśl, teraz, po przeczytaniu obu części tego rozdziału – czy tego typu rozważanie jest uprawnione? Już sam sposób formułowania jest porażający – gra rolę rzeczowego, bezstronnego rozważania i informacji – ale nimi nie jest! Jest to pseudorzeczowość przykrywająca budzące grozę zło. Bo człowiek to duch, dusza i ciało, i postępowanie z człowiekiem nie przyjmując tej prawdy, nie uwzględniając tej prawdy, mimo tej prawdy i wbrew tej prawdzie – jest zbrodnią. O czym tu jeszcze dyskutować? Albo przyjmujesz prawdę albo opowiadasz się po stronie obłędnego zła. O jakiej dyskusji może tu być mowa? Nie ma dyskusji! Takie pisanie jest preparowaniem ludzi, by żyli w obojętności na niewyobrażalne, nieznośne zło.

3.

(…)Japończycy połączyli ludzkie plemniki z komórkami jajowymi należącymi do chomika. Normalnie nie jest to możliwe – nasz plemnik nie potrafi się przebić przez osłonkę przejrzystą komórki jajowej chomika. Kiedy jednak tę osłonkę się usunie, połączenie ludzkich i chomiczych gamet stanie się możliwe (metodę wykorzystuje się często w testach oceniających zdolność ludzkich plemników do zapłodnienia).”

W. Moskal

Plemnik z klejem”.

To są rzeczy straszne. Jeśli ktoś miałby jakieś zastrzeżenia, jakoś źle oceniał Boże decyzje – jak tę, że świat ten przeznaczony jest pod ogień, a ludzie chcący czynić zło – na zniszczenie, jeśli by kto kłócił się z tym, albo nie rozumiał, zaiste niech otwiera oczy i patrzy. A przecież to są tylko te kwestie, które podawane są do ogólnej wiadomości, tylko to, do czego przyznają się. A co robią gdzieś po kątach, co robią w tajnych laboratoriach? Ludzie nie trzymają żadnych zasad, a następne pokolenia, dla których to już będzie zwykłością nie wartą rozmowy – pójdą dalej, i dalej… Im więcej ma możliwości człowiek – tym straszliwsze zło czyni, niepohamowany.

I spójrz – w artykule tym napisano: nasz plemnik nie potrafi się przebić przez osłonkę przejrzystą komórki jajowej chomika… Nie potrafi! Nie napiszą, że Bóg zabezpieczył – uchronił w ten sposób przed taką możliwością, przed takim zdarzeniem! Nie, tak nie napiszą. Napiszą, że plemnik nie potrafi, niezdara. To jest niesłychane – co za ogłupienie, co za manipulacja! Co za brak elementarnej świadomości, choćby przeczucia jaką to jest zgrozą. Arogancja i zaciemnienie. Jaki brak bojaźni Bożej.

No ale gdyby uznawali, że to Bóg zabezpieczył przed taką możliwością – to przyjść mogłaby refleksja, obudzić świadomość – zaraz, zaraz cóż to ja zamierzam zrobić?!

Ludzie, ludzie – co wy robicie! Człowiek to duch, dusza i ciało! Nie wolno tworzyć człekochomików. Ludzie, opamiętajcie się, co wy robicie – jaką krzywdę, jakie zło!

I, zauważyłeś, zauważyłaś, że takie postępowanie jest już traktowane jako rutynowy sposób badania płodności?! Zwykła, codzienna rzecz.

Ludzie, i wy się powołujecie na r o z u m ?

Coraz gorszy – coraz bardziej zniszczony, ogłupiały, zły człowiek otrzymuje coraz większą władzę – w sensie biologicznym. Czy to nazwiemy postępem? Postępem nauki?

Brytyjczycy jako pierwsi na świecie zgadzają się na tworzenie zwierzęco – ludzkich embrionów do celów naukowych. Decyzję podjął brytyjski Urząd The Human Fertilisation and Embryology Authority (HFEA).”

[GW 10.2007].

Fragment książki pod tytułem “Odzyskiwanie rozumu”. Rozdział “CHIP”.

Na wstępie zastrzegam, że nie jest moim zamiarem dopisanie czegokolwiek do Pisma Świętego albo interpretowanie słów Pisma. Przyglądam się temu, co dzieje się na świecie zastanawiając się, co ku czemu zmierza, a czynię to ze szczerą intencją – aby ludzie szukali ratunku, aby wołali do Boga – aby dali się wyratować.

 

 

 

I czyni wszystkich małych i wielkich i bogatych i biednych, i wolnych i niewolników, aby dali im piętno na rękę ich prawą lub na czoło ich i aby nie ktoś mógł kupić lub sprzedać, jeśli nie mający piętno, imię zwierzęcia lub liczbę imienia jego”.

Objawienie świętego Jana.

(z przekładu interlinearnego)

(13. 16,17)

 

Piętno w oryginale brzmi: χάραγμα, co tłumaczy się: piętno, odcisk pieczęci. W zestawieniu z innymi słowami może znaczyć: ukąszenie żmii, pismo, napis, rzeźba, znak wybity na monecie – stąd bita moneta, pieniądz [Słownik grecko – polski pod redakcją Zofii Abramowiczówny Warszawa 1965 tom IV, s. 595].

 

Nie wiem czym będzie znamię bestii, w sensie materialnego faktu – ale to, co obecnie nazywa się chipem zbliża się do tego, co zapowiedziane jest Bożym Słowem: ”aby nie ktoś mógł kupić lub sprzedać, jeśli nie mający piętno, imię zwierzęcia lub liczbę imienia jego”. Widzimy jak ludzkość w oczywisty sposób zmierza ku wytworzeniu jakiegoś narzędzia totalnej kontroli i kierowania. Widzimy budowanie światowego systemu władzy, ale też „systemu wartości”, w którym brud, kłamstwo, zło będą uznane za dobro, podstawione za miłość. Prawda będzie „pojęciem subiektywnym” etc.

 

Widzimy jak jest wprowadzane chipowanie, jak testowane są warianty i możliwości, począwszy od zwierząt, poprzez różne inne praktyczne zastosowania, przez zabawę.

 

Podkreślam: nie stwierdzam, nie mówię tu – jakie będzie owo znamię, czym ono będzie, natomiast w posłuszeństwie Bożemu Słowu, przyglądam się, co ludzie czynią i jakie to otwiera dalsze możliwości, perspektywy, jakie to przynosi skutki. W posiadanie jakich możliwości wchodzą ludzie i jakie mogą być tych możliwości zastosowania. Rozwój tej cywilizacji zmierza w takim kierunku, ludzie myślą w taki sposób, że będą przyjmować „chipowanie” postrzegając je jako rozwiązanie problemów, jako nowoczesny porządek i nową wolność. To będzie „świadomy” akt.

 

 

 

Poniżej zebrałem i ułożyłem cytaty z różnych artykułów, które czytałem w ciągu sześciu lat – informacje po prostu ukazujące się w prasie, powszechnie dostępne.

 

Biometria – identyfikacja indywidualnych cech ludzkiego organizmu. (…) polega na rozpoznawaniu charakterystycznych dla danej jednostki odcisków palców, geometrii dłoni, barwy głosu, struktury tęczówki oka czy układu naczyń krwionośnych. W biznesie technologia służy do uwierzytelniania dostępu do zasobów, pomieszczeń czy danych. (…) Na rynek wciąż trafiają nowości, np. system bezdotykowej identyfikacji układu naczyń krwionośnych dłoni firmy Jujitsu albo czytniki linii papilarnych, których nie da się oszukać za pomocą gumowych bądź żelatynowych kopii. Technologie biometryczne są chętnie łączone z innymi nowinkami – umożliwiają wówczas automatyczne przesyłanie danych, współpracują z systemem globalnego pozycjonowania GPS bądź (…) z RFID. Urządzenia identyfikacji za pomocą częstotliwości fal radiowych (ang. Radio Frequency Identification Devices – RFID) to zestawy chipów i czytników umożliwiających zautomatyzowany odczyt i przesył danych, podobnie jak to się dzieje w przypadku kodów kreskowych, jednak bez konieczności używania kabla czy zbliżania czytnika. (…) Technologia doskonale sprawdza się w handlu hurtowym i wielkopowierzchniowym. (…) Menedżerowie w czasie rzeczywistym mają dostęp do danych o dostawach towarów i sprzedaży. Systemy na bieżąco analizują także popyt w odniesieniu do konkretnych asortymentów, czipy przeciwdziałają kradzieży, a klienci nie muszą podchodzić do kas, by dokonać zakupu. Wszystko odbywa się automatycznie”.

Tomasz Teluk

Jesteś wrogiem państwa!”

 

O tejże kwestii sześć lat później:

 

Nasz świat staje się „zinstrumentalizowany”. W Europie mamy więcej telefonów komórkowych niż obywateli! Na świecie używamy już około 30 mld etykiet RFID (Radio Frequency Identification), które mogą być śledzone na pomocą fal radiowych. Czujniki takie są wprowadzane w całych ekosystemach – łańcuchach dostaw, sieci opieki zdrowotnej, nawet naturalnych systemach, takich jak rzeki.”

Harry Van Dorenmalen

Prezes IBM Europe.

 

 

 

Dzięki 13-letniemu doświadczeniu grupa ARTEGENCE może dziś oferować własne narzędzia Web 2.0 umożliwiające firmom prowadzenie nowoczesnego marketingu, jakim jest budowanie społeczności wokół produktów i marek. (…) ARTEGENCE stawia obecnie na badania skuteczności przekazu na poziomie będącym już poza świadomą kontrolą odbiorcy, tzw. neuromarketing, który uwzględnia najdrobniejsze nawet reakcje człowieka wychwytywane przez czujniki aparatury pomiarowej i analizowane przez specjalistów. Brzmi jak opowieść science-fiction? Nie bardziej niż internet i telefony komórkowe w chwili, gdy pojawiła się firma 3dart MULTIMEDIA (ARTEGENCE)”.

Darek Rzeźnicki

ARTEGENCE”.

 

Prof. Tomasz Dietl: – W bardzo uproszczonym opisie, elektron w atomie krąży wokół jądra, ale obraca się także wokół własnej osi i dzięki temu wytwarza pole magnetyczne. Jest to mały magnesik. (…) Powstaje pytanie czy własności spinowe można by wykorzystać nie tylko do zapisywania informacji, ale także do ich przetwarzania i przesyłania? Właśnie odpowiedzią na to pytanie się zajmujemy. Myślimy o urządzeniach do przetwarzania informacji, które korzystałyby ze spinu elektronu, a nie z ładunku elektronu, jak jest w tej chwili. Obecnie informacja jest przenoszona przez elektrony (…) lub przez fotony (…). Ale jako jeszcze inny nośnik informacji można sobie wyobrazić spin. Zamiast poziomu natężenia prądu elektrycznego lub natężenia światła informacje przesyłałby kierunek spinu.

Sławomir Mizerski: – Zapisywanie i przetwarzanie informacji odbywałoby się w jednym chipie?

Prof. Tomasz Dietl: – Do tej pory byliśmy w stanie przechowywać i przetwarzać informacje za pomocą tych samych urządzeń, ale przechowywanie było nietrwałe. Wymagało stałego zasilania z zewnątrz, a zapis informacji trzeba było odświeżać co tysięczną część sekundy. Gdy wyłączymy baterie w komputerze stracimy wszystkie informacje (…). Teraz jest idea, aby zbudować urządzenie, które miałoby trwałą pamięć, a jednocześnie zdolne byłoby do przetwarzania informacji. Do obu tych funkcji wykorzystano by istnienie spinu.

Sławomir Mizerski: – Co nam może dać użycie spinu poza możliwością przesyłania informacji i wzrostem szybkości tego przesyłu?

Prof. Tomasz Dietl: – Radykalne zmniejszenie zużycia energii. (…) Sprawa jest istotna tym bardziej, że bardzo niewielki jest postęp w dziedzinie baterii, które są ciężkie i niewygodne. Na dodatek procesory bardzo mocno grzeją się w czasie pracy, im szybsze, tym mocniej. Chłodzenie mikroprocesorów to jest wielki problem. Jeśli myślimy o jeszcze szybszych komputerach, musimy ograniczyć wydzielanie się energii”.

Prof. Tomasz Dietl w rozmowie ze Sławomirem Mizerskim.

 

Neurochip. (…) Połączenie komórek nerwowych z układem elektronicznym przez wielu postrzegane jest jako największa szansa na ultraszybkie komputery przyszłości”.

Piotr Kossobudzki

Sztuka mięsa”.

 

Zespół konstruktorów z Uniwersytetu Illinois przedstawił wynik kilku lat intensywnej pracy. Jest nim możliwość stworzenia dowolnego urządzenia elektronicznego, które będzie mogło być założone bezpośrednio na skórę niczym kalkomania albo zmywalny tatuaż. Będzie równie elastyczny i niewyczuwalny, a równocześnie będzie w pełni sprawnym układem elektronicznym. To, co udało się zespołowi Johna A. Rogersa i Lee J. Flory–Founderowi, to skonstruowanie całkowicie elastycznych i miniaturowych komponentów elektronicznych, które nakłada się na skórę jak cienką błonkę kalkomanii. Mogą się swobodnie marszczyć, rozciągać i wyginać wraz ze skórą, a mimo to cały czas działać. Naukowcy podczas demonstracji pokazali plaster zawierający czujniki, tranzystory, LED-y, odbiornik radiowy, anteny bezprzewodowe, cewki przewodzące i baterie słoneczne. Umieszczono je razem na cienkiej, gumowej błonce tylko po to, by zademonstrować, że mogą prawidłowo działać, pozostając przy tym niewyczuwalne po przyklejeniu na skórę. Nakładanie urządzenia na skórę odbywa się jak aplikowanie zmywalnego tatuażu. Układy elektroniczne w postaci nadruku są umieszczane na elastycznym podkładzie, a następnie na małym arkuszu cienkiego plastiku. Po zwilżeniu wodą przywierają do skóry i pozostają na jej powierzchni. Zdaniem jednego z członków zespołu, prof. inż. Todda Colemana, ich wynalazek to zasadniczy krok prowadzący do powstania naturalnego i wygodnego połączenia świata elektroniki i biologii. Do tej pory jedynym sposobem, by te dwa światy połączyć, okazywały się podobne do igieł elementy wprowadzone pod skórę, przyklejane na ciele elektrody albo wszczepy podłączane bezpośrednio do organizmu. Wszystkie były inwazyjne, niewygodne i nienaturalne. Kalkomania zawierająca dowolne urządzenie elektroniczne mogłaby być praktycznie niewyczuwalna. Aby mogła działać prawidłowo naukowcy musieli sięgnąć po zupełnie nowe rozwiązania pozwalające na dopasowanie elektronicznej kalkomanii do skóry i pozwalające na działanie systemu mimo stałego odkształcania. (…) Elektroniczna kalkomania mogłaby być noszonym na ciele urządzeniem diagnostycznym, mierzącym rozmaite parametry organizmu albo w razie potrzeby dawkować leki. Nakładane w postaci kalkomanii urządzenia elektroniczne mogłyby zastąpić ochronne czujniki i dozymetry dla ludzi pracujących w obszarach podwyższonego promieniowania. (…) Niewyczuwalne czujniki pozwoliłyby badać pracę mózgu i układu nerwowego w trakcie normalnej codziennej aktywności”.

Jarosław Grzędowicz

Elektroniczne tatuaże”.

 

Nokia ”chce opatentować materiał, który mógłby być „przyklejany” na dowolną część ciała – na przykład na nadgarstek. (…) Pozwoliłby to dosłownie poczuć, że twój telefon dzwoni, nawet jeśli go nie słychać. W chwili, gdy dostalibyśmy połączenie, jego sygnał aktywowałby pole magnetyczne. A to z kolei wychwytywałyby czujniki w tatuażu, które wprawiałyby naklejkę w wibracje. Można by je przypisać do konkretnego numeru albo wprowadzić rozróżnienie na przychodzące połączenia i wiadomości. Stąd podobno już niedaleko do prawdziwych tatuaży z podobną funkcją”.

Ca K: „Tatuaż zawibruje jak telefon?”

 

Skoro nanoroboty przemieszczające się w ludzkim krwiobiegu zapobiegają zatorom, to można by je także wykorzystać do uwalniania odurzających substancji chemicznych, które sprawią, że polubimy cokolwiek czy kogokolwiek”.

Raymond Kurzweil

Osobliwość w nanowymiarze”.

 

 

 

Potrzebne są tylko specjalne okulary i niewielki encefalograf, by móc sterować urządzeniami elektronicznymi za pomocą myśli, emocji czy też mimiki. Wynalazek o nazwie NeurON opracowała i przygotowuje do wdrożenia spółka ARound, którą tworzą doktoranci i absolwenci naszej uczelni (Politechnika Gdańska). Projekt zdobył II nagrodę w europejskim konkursie Intel Challange. (…) Aplikacja może być stosowana między innymi w inteligentnych reklamach. Osobom z bezwładnością ruchową umożliwi sterowanie – za pomocą myśli – wózkiem inwalidzkim lub pozwoli swobodnie obsługiwać komputer. W przypadku urządzeń mobilnych NeurON pozwoli np. zmieniać utwory bez używania rąk, wystarczy pomyśleć o zmianie piosenki na następną. Co ciekawe aplikacja „wyczuwa” nastrój użytkownika i dobierze następny utwór w zależności od naszych emocji.

NeurON to nowe podejście do prezentacji informacji oraz sposobu obsługi urządzeń – podkreśla Mateusz Kuszner, doktorant na Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej Politechniki Gdańskiej – NeurON łączy dwie technologie elektroencefalografię (EEG) i rozszerzoną rzeczywistość.

Użytkownik aplikacji NeurON zakłada specjalne okulary, a na głowę urządzenie EEG. Całość podłączona jest do komputera lub urządzenia mobilnego, np. telefonu komórkowego. Technologia EEG pozwala użytkownikowi sterować urządzeniami elektronicznymi przy pomocy myśli czyli fal mózgowych, gestów twarzy oraz emocji – opowiada Łukasz Miądowicz, prezes firmy Around”.

Myśl, emocja lub gest sterują komputerem”.

 

Pomyśl – wystarczy zmienić wektor, po prostu odwrócić działanie – zamiast fale mózgowe komputerem – komputer będzie sterował falami mózgowymi. Człowiek końcówką komputera. Czy ludzie będąc (na przykład) w takiej sytuacji w ogóle będą mieć świadomość swojego stanu? Czy zorientują się jak bardzo potrzebują ratunku? Czy będą wołać o ratunek? Największą brednię uznają za mądrość, ukochają największe świństwo i będzie im w nim dobrze. Zgodnie z poleceniem.

 

Jest to tym łatwiejsze, że toczenie się w dół nie wymaga wysiłku i jest „nagradzane” bieżącym odczuciem satysfakcji, przyjemności. Zwłaszcza gdy jest wciągająco połączone z różnymi „korzyściami”. Łatwiej jest żyć w dół. Toczyć się w mazisty chlew, ulegając wpajanemu przekonaniu, że to jest dobre – n a t u r a l n e, że daje satysfakcję, jest przyjemnością, siłą, że to jest, na przykład, bycie męskim. Że uchlewiać się to jest godna pozazdroszczenia atrakcyjność i luz. Że to jest życie, to jest zwycięstwo. Za to są ordery – i co tam kogo nęci, co kogo satysfakcjonuje, co uchodzi za zaszczytne. Typowa szatańska oferta. Kto wobec takiej „oferty” zechce podejmować trud wspinaczki – nadto spotykający się ze wzgardą, wyszydzeniem, wykluczeniem.

 

 

 

Nowoczesne rozwiązania technologiczne (monitoringu) pozwalają (…) rejestrować czynniki, takie jak temperatura ciała, tempo oddechu, zmiany rytmu serca, śledzić ruchy gałek ocznych i inne szczegółowe parametry biometryczne.”

Aleksander Ścios

Oko wielkiego brata”.

 

Dostrzeżmy, jakie kryją się za tym także możliwości oddziaływania! I pamiętajmy – czy wszystko podawane jest do wiadomości publicznej? Oczywiście nie!

 

 

 

Stymulując umysł zmienia się morale. To (…) efekt działania skomplikowanej, choć nieinwazyjnej aparatury. Chodzi o urządzenie do przez czaszkowej stymulacji magnetycznej mózgu (TMS). Jest ono wykorzystywane między innymi do leczenia depresji, wytwarza pole magnetyczne a w rezultacie blokuje aktywność wybranych komórek nerwowych. Naukowcy z Massachusetts Institute of Technology skierowali działanie aparatu w okolicę zbiegu płatów skroniowego i ciemieniowego. To obszar mózgu położony tuż za uchem, powyżej małżowiny. Wcześniejsze badania wykazały, że aktywizuje się, kiedy zastanawiamy się nad intencjami, myślami i przekonaniami innych ludzi. Zakłócenie jego pracy zmienia moralne osądy. Tak stało się u osób, które wzięły udział w eksperymencie amerykańskich uczonych. (…) Pod wpływem stymulacji były bardziej skłonne oceniać nieudaną próbę zranienia drugiego człowieka jako zachowanie dopuszczalne. Dlaczego? Dlatego, że w ten sposób uszkodzono ich umiejętność interpretowania ludzkich emocji.

Izabela Filc – Redlińska

Dziewięć tajemnic mózgu”.

 

 

Czy zwróciłeś/łaś uwagę, że tak skrajna, tak d r a s t y c z n a i n g e r e n c j a w człowieka – nazywana jest działaniem n i e i n w a z y j n y m? Zrobić z człowieka mordercę zmieniając mu jaźń – to w medycznej nomenklaturze nie jest inwazyjne! Pomyśl – tak myślą naukowcy. Ogłoszą, że dla dobra ciał należy temperować „psychikę”, oczyszczać z uprzedzeń i takich obciążeń ewolucyjnych jak „uczucia religijne”.

 

 

 

Przeciętny użytkownik smartfonów i komputerów wprowadza swoje hasła 39 razy dziennie. Osoby intensywnie korzystające z nowych technologii – logują się do serwisów internetowych – wprowadzają swoje hasła nawet 100 razy dziennie. PIN do karty, do telefonu, dane do komputera w pracy, do komputera w domu, hasło do poczty, nawet kod do domofonu – wszystko to musimy wstukiwać. I zapamiętać. Oczywiście technologia może nas wyręczyć – komputery mają czytniki linii papilarnych, smartfony rozpoznają nas przez kamerę, a przeglądarki zapamiętują hasła. Ale nie zawsze i wszędzie się tak da. Odpowiedzią na to są nowe metody potwierdzania naszej tożsamości – odczytywanie charakterystycznych wzorców myśli, tatuaże zawierające elektroniczne układy z zapisanymi danymi czy pigułki w żołądku pozwalające z całego ciała uczynić „kartę dostępu” do zamków czy komputerów. (…)

 

Takie technologie prezentowała podczas niedawnej konferencji All Things Digital D11 amerykańska Motorola. To na razie tylko prototypy, ale mają szansę wejść do użytku za mniej więcej 10 lat.

 

Myślimy nad różnymi sposobami ułatwienia weryfikacji tożsamości użytkowników – mówi Regina Dugan, odpowiedzialna w Motoroli za Dział Zaawansowanych Technologii i Projektów. – Możemy zacząć od prostych rzeczy, jak klucze czy klamki, ale opracowujemy również „hasła”, które nosi się na skórze przez powiedzmy tydzień. Mówimy o elektronicznym tatuażu.

 

Motorola współpracuje z firmą MC10 już produkującą podobne „tatuaże”. Mogą one służyć jako czujniki medyczne (np. do pomiaru temperatury) czy do uprawiania sportu (rejestrują np. puls podczas treningu). Te informacje są następnie bezprzewodowo wysyłane do komputera. W ten sam sposób można wysłać i hasło – wyjątkowe dla każdego człowieka.

 

Za 10 – 20 lat być może nie będziemy chcieli nosić zegarków na nadgarstkach, ale nakleimy sobie takie tatuaże, choćby po to, żeby wkurzyć rodziców – mówi Dugan, pokazując elektroniczny układ na przedramieniu. Innym pomysłem jest inteligentna pigułka, którą połykalibyśmy rano, żeby przez cały dzień móc się logować do komputera. Tabletka jest zasilana dzięki aktywności kwasów żołądkowych i może wysyłać impuls elektryczny do odpowiedniego odbiornika. (…) W ten sposób, gdy sięgniemy do klamki, nasze ciało mogłoby wysyłać odpowiedni impuls do zamka, który zwalniałby blokadę. (…)

 

Na odczytywaniu najbardziej sekretnych danych – naszych myśli – bazuje jednak inna technologia mogąca zastąpić hasła. Opracował ją zespół prof. Johna Chuanga z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Wykorzystując kosztujący 200 dolarów czujnik firmy Neurosky, naukowcy mogli zarejestrować charakterystyczne wzorce fal mózgowych odróżniające jednego człowieka od drugiego. (…) Programiści poprosili ochotników, którym założono na głowy czujnik, o pomyślenie o ulubionej piosence, wyobrażenie sobie jakiegoś koloru itp. Później wystarczyło, aby zanucili w myślach tę piosenkę, aby komputer ich rozpoznał .

 

W przypadku tradycyjnych metod wymagane jest jakieś hasło. Tu analizujemy fale mózgowe i żadne konwencjonalne hasło nie jest już potrzebne – tłumaczy profesor Chuang.

 

Piotr Kościelniak

Tatuaż, który otwiera drzwi”.

 

Zauważmy niezwykle groźną konsekwencję zrealizowania tych pomysłów – jakiekolwiek działanie elektroniczne, czy o innym charakterze, wymierzone w człowieka, albo na przykład wysłany pocisk, trafią dokładnie pod wskazany adres, precyzyjnie we wskazany punkt, albo we wskazany problem, czy kwestię, to znaczy na przykład wprawiając człowieka w zamierzony stan, powodując odczucia, choroby, wywołując uczucia i myśli. Będzie można tym sposobem komponować sytuacje, wzajemne interakcje między konkretnymi ludźmi w wybranym miejscu i czasie. Otwiera to perspektywę zdumiewającej władzy.

 

Zauważmy przy tym dysproporcję między tym, co podaje się nam za pożytki z wdrożenia tych wynalazków a skrajnym zagrożeniem jakie stwarzają, o czym z kolei nam się nie mówi. Bo mówi się nam: nie trzeba będzie zapamiętywać danych, co jest tak kłopotliwe i hasła nasze będą trudniejsze do złamania, a przecież to jest zupełnie nie na temat, to krzewienie absurdu – co komu po tym, że (jakoby) jego hasła trudniej złamać, skoro sam stał się końcówką komputera, został poddany zdalnemu sterowaniu, skoro, świadomie czy nie, zrzekł się swojego osobowego bytu. I przecież hasła, czy dane w ten sposób kodowane będą może trudniejsze do zdobycia dla amatorów – ale ci którzy mogą zrobić największe zło właśnie tymi sposobami otrzymają do nich oczywisty, bezproblemowy dostęp.

 

Dostrzeżmy też tę zdumiewającą „luzacką” zachętę – o chipowaniu się, by wkurzyć rodziców. Niesłychana manipulacja. Dlaczego ochipowanie miałoby wkurzyć rodziców? Znaczy to, że mają w tych kwestiach inny pogląd – i to mocny. Proszę zobaczyć – robi się to już teraz, na naszych oczach – wykorzystuje się tak zwany konflikt pokoleń by sprowadzić tę śmiertelnie poważną kwestię do poziomu wkurzania się, robienia komuś na złość. Takie narzędzie niewolenia przedstawia się młodym jako element uwalniania się od „przesądnego zrzędzenia” starszych. Oto młodość, nowoczesność. Ale nieposłuszeństwo rodzicom nie jest aktem wolności – to nieposłuszeństwo Bogu, a więc niewola.

 

I jeszcze jedno – gdy tego rodzaju wynalazki będą wdrażane, ci którzy nie będą się chcieli temu poddać utracą pracę. Czy spodziewasz się ze strony ludzi tego systemu – litości, zrozumienia? Powiedzą: nie chcesz? To nie ma dla ciebie miejsca wśród nas. Nie chcesz? To nie masz ubezpieczenia. Nie chcesz? To nie masz wejścia tu czy tam. Do pracy, do urzędu, do szpitala. Tracisz zdolność załatwiania podstawowych spraw. Nie masz głosu w wyborach, przestajesz istnieć jako obywatel, jako człowiek. Redukowany do kategorii odpadu, z piętnem nienormalności, aspołeczności, sekciarstwa.

 

 

Zaczęliśmy (…) eksperymentować z danymi obywateli, np. z informacjami na temat dzieci. Chodzi mi o dane na temat ich zdrowia. Istnieją już bazy ich DNA. Zdaniem niektórych polityków to szczegółowe gromadzenie informacji służyć będzie rozwiązywaniu przyszłych problemów społecznych np. z przestępczością. Wszystko przy użyciu określonych technologii”.

David Bond w rozmowie z Michałem Bielawskim.

 

 

Jakże potworna eugenika! Cóż ludzie ci zamyślają! Przecież nie przyjmują podstawowej wiedzy o tym, że człowiek rodzi się duchowo martwy – że takim rodzi się człowiek! I że przestępczość ma źródło właśnie w duchowej śmierci – w grzesznej naturze człowieka – a nie w genotypie! Zatem te ich zamysły są całkowicie błędne, całkowicie niezgodne z Prawdą. Co oni chcą zrobić z ludzkością!

 

 

 

Widzimy kierunek w jakim zmierza ludzkość. Oczywiście pamiętajmy, że są to tylko te rzeczy, które są jawne. Ludzie tak się cieszą internetem, ale bądźmy pewni – jeśli oddano go do powszechnego użytku, to rozwiązania i urządzenia jakie mają do dyspozycji jakieś wielkie organizacje, państwa, armie, tajne służby – są o ileś generacji bardziej zaawansowane. To oczywiste. To nie jest teoria spiskowa. Zwykła logika.

 

Patrzę na te wielkie spory i walki o wolność internetu – jak na przykład ten o ACTA – to jest naprawdę dziecinada. Co najwyżej – poligon doświadczalny dla rozpracowujących sytuację. Gra idzie o sprawy nieporównanie poważniejsze. Ostateczna rozgrywka o ludzkość – kto i jak będzie rządził, jak będzie sformułowany ogólnoświatowy system władzy, jakie będzie stosował metody. Dla prowadzących tę rozgrywkę internet jest właśnie świetnym źródłem informacji i polem działania. A im bardziej ludzie są przekonani, że internet to wolność – tym efektywniejszym jest on źródłem informacji i narzędziem oddziaływania,

 

Ludziom którym się wydaje, że to oni kształtują lub współkształtują tę grę, dobrze jest przypomnieć, że jakkolwiek by sobie wydawali się mocni czy wysoko umocowani – są tylko narzędziami. I że dla każdego człowieka jedynym ratunkiem jest Zbawcza Wiara. Jezus Chrystus. Są oni w grze od dawna opisanej. Nie ma się co tym fascynować, ulegać wciągającej sile tych gier, tej władzy, która zresztą coraz mniej jest władzą. Dawniej królowie miewali władzę – ich słowo było realizowane. Teraz są gęste systemy współzależności, władza rozbita jest na elementy, na pola wpływów. Piszę oczywiście o władzy w rozumieniu tego świata, bo wyraźnie widać kto tym światem rządzi – i jak wypluwa zużyte laleczki. Warto być taką laleczką? Mądre jest pragnąć tego? Jedyny ratunek w Chrystusie. To jest Dobry Król – który swoje życie położył za ludzi. Nie odwrotnie, nie jak ziemscy władcy, którzy życiem ludzi szastają dla własnych korzyści i ambicji. Dla obsesji. Którzy wynoszą się i gardzą.

 

 

 

Gdy przyglądamy się jaki kierunek przybierają prace badawcze, widzimy, że to nad czym ludzie pracują zmierza ku złożeniu się w jakiś system ogólnego sterowania. Czym będzie znamię bestii? Czy to, co dziś nazywa się chipem, elektronicznym tatuażem jest tworzeniem materialnego zrębu tego znamienia? Skłanianiem dusz – przygotowywaniem ich, kształtowaniem na przyjęcie tego znamienia? Nie chcę dopisać czegokolwiek do Pisma Świętego. Widać, że szykuje się rzeczy straszne.

 

Używam pojęcia: chipowanie, ale wiadomo, że i sama forma (wcześniej jako wszczepu, teraz coraz częściej jako nalepki) jak i funkcje są rozwijane, zmieniane więc traktuję tę nazwę jako określenie orientacyjne pewnego zjawiska: idei, jej narzędzi i różnych technicznych rozwiązań tych narzędzi.

 

 

 

By nakłonić ludzi do zgody na powszechne „chipowanie” będą używane (już są) różne motywacje i zachęty. Wymieniając cały wachlarz walorów wmawiać się będzie ludziom, że to jest samo dobro, jednocześnie bagatelizując, pomniejszając wagę tego, co ludzi niepokoi, co uważają ludzie za zagrożenia, zaś najważniejsze cele i powody – ukrywając.

 

Przede wszystkim będą zachwalać „chipowanie” jako system ochrony przed przestępcami, utrudnienie w spiskowaniu, w organizowaniu się terrorystów. Umożliwienie łatwiejszego, szybkiego odnajdywania zaginionych i uprowadzonych. Brak pieniędzy sprawi, że nie będzie ich można kraść, więc napady staną się bezprzedmiotowe. Trudno będzie uzyskać okup, sprzedać rzeczy pochodzące z kradzieży. Wreszcie będzie można ukrócić narkomanię i handel narkotykami, przemyt. Łatwiej będzie można zaprowadzać, kontrolować i utrzymywać porządek od organizacji państwa po uliczny wandalizm. Także praworządność. System ułatwi wykrywanie przestępstw i chwytanie przestępców, będzie efektywny, szybki i niedrogi. Wprost trudno wymienić wszystkie zalety w tym zakresie, to będą bardzo silne argumenty. Któż mógłby nie chcieć, by taki system wprowadzano – tylko ktoś, kto jest przestępcą. Pozornie tak, ale zauważmy, jak jednocześnie stopniowo, jakby niepostrzeżenie zmienia się myślenie, odczuwanie i klasyfikacja, co jest przestępstwem. Na przykład wypowiedzenie się, że homoseksualizm jest urągowiskiem, że jest wbrew rozumowi – już jest przestępstwem, w niektórych krajach karanym nawet więzieniem.

 

A na przykład w Polsce rozumną normą stało się, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Rozumną ekonomiczną prawidłowością, składową rozwoju – więc już moralną… W sferze tej „ekonomii” złoczyńcą nie jest ten, kto popełnia zło, ale kto się na tym da złapać, kto nie umie tego zła odpowiednio „ulokować w systemie”, „oprogramować”. Nie „kradzież pierwszego miliona” ale „niewystarczająca przebiegłość” powoduje nieprzejście testu. To ona – zgodnie z teorią ewolucji – wyklucza z rozwoju. To jest całkowite przestawienie pojęć dobra i zła. Dobre, moralne jest to, co służy przejściu testu przeżycia. Czyli, w tej omawianej kwestii, skuteczna „kradzież pierwszego miliona”, choć jest to klęską dla całej społeczności, w której zaprowadza się takie zasady.

 

Następuje podmiana wartości i może się okazać, że ci co argumentują ukróceniem przestępczości mówią o czymś innym niż to, co rozumieją pod tymi pojęciami ci, których argumenty te mają skłonić do opowiedzenia się, na przykład: do zagłosowania, za wprowadzeniem „systemu chipowania”. Ponadto prawa są zmieniane i co wydarzy się już po wprowadzeniu takiego systemu? System na pewnych warunkach będzie wprowadzany, na pewno takich, które będą możliwe do przyjęcia dla większości – ale kto i w jaki sposób będzie potem decydował o kierunku zmian, i czy nie będzie już ten kierunek z góry zaplanowany na wiele posunięć? I wreszcie: co będzie jawne – a co będzie wprowadzone bez wiedzy „chipowanych” albo w postaci uśpionych możliwości – i tak dalej.

 

Co będzie przestępstwem i kto będzie decydował o tym, co przestępstwem jest? A mówimy jednak o czymś innym niż jest teraz – mówimy o okolicznościach bezpośredniej kontroli nad ludźmi i zapewne, także bezpośredniego sterowania.

 

Oczywiście potężnym argumentem za wprowadzeniem „chipowania” ludzi będą oszczędności. Gdy dziś wchodzisz do hipermarketów i widzisz rzędy kilkudziesięciu kas – tego nie będzie: ani kas, ani kasjerek, ani liczenia, przechowywania, strzeżenia i konwojowania pieniędzy – a więc specjalnych pojazdów, strażników – pomyśl ile oszczędności na sprzęcie, iluż ludzi będzie można zwolnić, ile niepotrzebnych etatów. Sprzedawane w sklepach rzeczy będą elektronicznie oznakowane, ludzie „ochipowani” będą wchodzić, wybierać i wychodzić… Ci, którzy czerpią korzyści z handlu zyskają na tym bardzo. Sformują potężne lobby na rzecz „ochipowania”. Czy jakikolwiek argument powstrzyma ich przed sięgnięciem po takie zyski? Nie ma złudzeń.

 

Ale pomyśl jakie oszczędności w skali krajów – nie trzeba drukować pieniędzy, strzec, przechowywać, walczyć z fałszerstwami, wymieniać etc. Ogromne oszczędności i ileż mniej kłopotów. Będą też potężne oszczędności w administracji, uproszczenie procedur… Ale także uproszczenie procedur na przykład ratunkowych w medycynie.

 

Będą na przykład tłumaczyć emerytom, ludziom starszym – „o, tu przykleimy pani taki o plasterek i, widzi pani, tam w centrali będzie ktoś dyżurował i w razie jakby pani się coś stało, gdyby pani zasłabła albo gdyby pani skoczyło ciśnienie, zaraz będziemy wiedzieć i będziemy reagować, zaraz ktoś przyjdzie samotnej pani z pomocą, widzi pani jakie to dobre, jakie szlachetne!” Telewizje pełne będą pięknych, wzruszających i przekonujących przykładów, rozumnych argumentów i debat o konieczności. Będą wyrazy podzięki od uratowanych staruszek ze łzami wdzięczności płynącymi po twarzy i obrazy ślicznych, ciepłych pań z centrali – ach! I tylko jakieś nieodpowiedzialne oszołomy będą coś bredzić przeciwko temu. No każdy chyba będzie widział, że to nienormalni i trzeba ich usunąć.

 

Dla życia w pokoju i bezpieczeństwie będzie to rzecz wymarzona, dla kogoś kto chce być porządnym obywatelem – nie przestępcą, to same dobro. Wygoda, zabezpieczenie. Jako jakże właśnie pożyteczne, a nie: groźne, przedstawiane będzie zdobywanie przez rządzących wiedzy! Wiele rzeczy będzie można obliczyć, przewidzieć, zaplanować, nie będzie marnotrawstwa… Doprowadzą do tego, że kto nie będzie chciał przyjąć tych rozwiązań będzie uchodził za oszołoma, głupka, człowieka aspołecznego, który szkodzi innym, przestępcę, anarchistę, sekciarza etc. Będzie chodziło też o to, by zniszczyć współczucie dla ludzi żyjących poza systemem, zdyskredytować ich, ośmieszyć, opluć, obciążyć winą.

 

Motywacje, zachęty jakich używa się, by namówić do wprowadzania „chipów” – z osobna wydają się dobre, racjonalne. Nawet bardzo dobre – bo na przykład sprawy ochrony zwierząt, albo jakże humanitarny i oszczędny areszt domowy czy usprawnienia organizacyjne, bezpieczeństwo – no, tak „po ludzku” patrząc pożyteczne, przydatne, dobre.

 

Do motywacji niejawnych należy z pewnością chęć stworzenia uniwersalnego systemu obejmującego wszystkie przejawy życia. Możliwość wpływania na nie. Teraz na przykład nie wiadomo kto komu, za co i po co przekazuje pieniądze, co się z tymi pieniędzmi konkretnie dzieje – to jest ogromny obszar do skontrolowania. „Ochipowanie” da ścisłe zamknięcie. Stworzenie może nie gospodarki planowej, ale precyzyjnego planowania gospodarczego – sterowanej gospodarki (post-) rynkowej, w oparciu o ścisłą przewidywalność. O każdym groszu będzie wiadomo, skąd wyszedł i dokąd poszedł – i w jakim celu, i w jakich okolicznościach. Kto będzie otrzymywał wiedzę z systemu będzie mógł robić pewne interesy, będzie więc formował się jakiś system kastowy, po-etatystyczny. Otwiera to drogę selekcji negatywnej, bo kto będzie chciał takie rzeczy robić? – ludzie żądni władzy, ludzie bez sumienia, egoistyczni, chciwi, bez skrupułów. Ludzie mali. Zatem owo „ochipowanie” nie będzie bynajmniej, jak się przedstawia – ot, jakimś usprawnieniem. Będzie to potężna zmiana zarówno w systemie gospodarki, jak i w relacjach ludzi. Straszliwa niewola i pogarda.

 

 

 

To, co piszę to zastanowienie się nad konsekwencjami wprowadzania systemu „chipowania”, tego co dziś nazywa się chipem.

 

Internet, telefonia komórkowa, różne nawigacje, GPS uważane są za dobroczynne, za oazy wolności i niewątpliwie wnoszą wiele bardzo przydatnych możliwości – w tym: niesienia pomocy, ratowania życia itp. Ale rozwój ich, rozbudowa i uczestnictwo w nich są zarazem wznoszeniem technicznej podstawy przyszłego systemu niewoli. S k ł a d a n i e m s i ę ludzi na ten system! Finansowaniem jego budowy!

 

Dla ludzi te wynalazki są bardzo pociągające też dlatego, że są materialnym podrobieniem (ekwiwalentem, ersatzem) darów Ducha Świętego (na przykład: jasnowidzenia, prorokowania) i Opieki Bożej – bycia prowadzonym przez Ducha Bożego, niematerialnej więzi, łączności, jedności. Wpisują się w pragnienie ich, w ich potrzebę, być może nie rozpoznaną, nie nazwaną w sobie, ale jakże wszystkie inne przekraczającą! Tęsknotę do bycia Wyratowanym, do bycia w miłujących rękach Boga. Samo posiadanie owych ersatzów wzmacnia poczucie bezpieczeństwa, zapycha pustkę, upaja (odpowiednik zachwycenia) – ale jest to fałszerstwo, spokój jakże nieprawdziwy. Jest złudą wpisującą się w pragnienie cudownej Bożej Opieki i prowadzenia, prawdziwego ratunku, bycia prawdziwie wyratowanym. Między innymi stąd wielka siła uwodzenia tych nowych mediów etc.

 

 

 

Chipowanie” sterujące nie jest futurologią, jak widzimy choćby z zacytowanych w tym rozdziale fragmentów, jest całkiem realną perspektywą. Już w tej chwili widać przemożną władzę mediów i jej straszne skutki – a cóż dopiero, gdyby doprowadzono do bezpośredniego sterowania duszami. Zastanówmy się – czy ludzie mając możliwość takiego sterowania – byliby zdolni do szlachetności i uczciwości takiej, by z tej możliwości nie skorzystać? Nie sterować, nie manipulować innymi? Wystarczy rozejrzeć się co ludzie robią teraz – dla pieniędzy, dla władzy, dla sławy – aby mieć pewną odpowiedź. A możliwości zrobienia takich sterowników są w zasięgu ludzi – poznajemy to choćby z lektury fragmentów, które zacytowałem. A pamiętajmy, że to „wierzchołek góry lodowej” – nad czym pracuje się w tajnych laboratoriach? Żadnych złudzeń.

 

Gdy myślę o władzy mediów, gdy słyszę o mediach jako o czwartej władzy, kojarzy mi się to z podobieństwem Pana Jezusa o siewcy i ziarnach padających na cztery różne rodzaje gleby. W podobieństwie tym czwarte ziarno padło na dobrą glebę i wydało plon. Media mają zasadniczy wpływ na ludzi i dlatego politycy starają się mieć je pod kontrolą, i w nich występować. Poprzez nie manipulować. I jakkolwiek władze: ustawodawcza, wykonawcza czy sądownicza są ponad mediami, mają je we władzy – to jednak media kształtują wrażliwość, emocje, świadomość, światopogląd i sympatie ludzi, którzy wybierają polityków mających sprawować te trzy pierwsze władze. W tym sensie media mają władzę nadrzędną, przewyższającą tamte. To one kształtują ludzi – w tym przecież także i samych polityków.

 

Zapytam: uważasz, że masz na tyle siły, by oprzeć się wpływowi mediów? By oglądać np. telewizję bez ulegania tym wpływom? Bardzo niebezpieczne złudzenie.

 

Powiem tak – mam w tej dziedzinie fachowe przygotowanie. Na studiach robiłem specjalizację filmoznawczą, robiłem audycje w radio, programy dla telewizji i różne inne rzeczy, i mimo że mnóstwo metod i manipulacji dostrzegam i rozszyfrowuję, na przykład oglądając telewizję, to jednak często po pewnym czasie zauważam, że to co oglądałem wpłynęło na mnie.

 

Ale spójrzmy też i na to: jaki sens ma oglądanie telewizji, które w założeniu powinno być albo poznawaniem albo relaksem, rozrywką – jeśli staje się ono zmaganiem, walką, stałą czujnością wynikającą ze świadomości, że oto wystawiam się na czyjeś niszczące działania, na manipulację. Po co coś takiego robić? Chyba tylko po ty, by rozpoznawać zagrożenia i ujawniać je, by ostrzegać innych. Bo inaczej po co oglądać telewizję? Nie przynosi ona wiedzy o świecie, a jedynie umieszcza w człowieku spreparowany obraz świata, obraz świata, jaki ci, którzy go preparują chcą by mieli ci, którzy go obejrzą. Wielkie niebezpieczeństwo i strata czasu.

 

Media mają siłę. Gdy coś oglądam, czegoś słucham – staram się, aby było to słuchanie i oglądanie świadome, robię to z uwagą, nie oglądając biernie, nie traktując tego jako tła do innych czynności i nie zanurzając się w to, nie dając się porwać. Ludzie nieraz mawiają: porywający film, porywająca lektura, muzyka… Porywa? A dokąd? A do czego? To nie są błahe sprawy. To jest walka o duszę człowieka.

 

Ludzie są wciągani w emocjonujące spory polityczne. Pomiędzy kłamstwami rozsiane są tam drobiny prawdy, co radykalnie zwiększa moc usidlania. Ponieważ kwestie polityczne dotyczą każdego człowieka, spraw życia: oddychania, jedzenia, mieszkania, spraw dzieci i rodziców, uczuć narodowych etc. – więc manipulując nimi można uzyskać straszliwą siłę uwodzenia. Ci, którzy tak robią – rozdzierają, zadają ból do żywego i szczują na siebie wzajem ludzi. Wyzwalają siły, których używają do własnych celów. Poprzez system „chipowania” otrzymają jeszcze efektywniejsze narzędzia manipulacji.

 

 

 

Wydaje się, że wolności – z natury jej – nie da się podrobić, że to z istoty rzeczy niemożliwe. Ale „zachipowanie” jest właśnie podrobieniem wolności. Falsyfikatem wolności. Nie trzeba pieniędzy, biletów, kontrolerów – wchodzisz sobie do sklepu, bierzesz co ci potrzeba – wychodzisz. Wchodzisz do baru, na statek, do pociągu… Ale fajnie. Uwodzicielskie wrażenie wolności, spontaniczności, otwartości, braterstwa, zaufania, bezpieczeństwa. A wszystko nieprawda. Wszystko ściśle rachowane w ciemnym zapleczu życia. Serial pod dyktando najbardziej nikczemnego reżysera. Gwarantowane, że reżyser będzie najbardziej nikczemny, najgorszy z możliwych.

 

 

 

Czy można zapobiec wprowadzeniu znamienia bestii? Ciekawe pytanie. Właściwie: dziwne pytanie. Co czytamy o tym w Piśmie Świętym? – Że będzie, że ludzie będą je przyjmować. Co widzimy w świecie? – Że właśnie się szykuje.

 

Co więc robić? Ratować się – co znaczy: dać się wyratować. A jeśli masz coś zrobić w tym świecie – Bóg ci powie, Bóg cię poprowadzi.

 

A jest ta kwestia także wskazaniem dla Żydów: Nowy Testament jest Prawdą, to Boże Słowo. Pan Jezus Chrystus jest Zbawicielem, Mesjaszem – tym, na którego czekali. I czekają. Którego odrzucają. Jezus Chrystus, Król, Pan, Zbawiciel. Dobry Król. Oby uwierzyli, oby ich oczy zostały otwarte.

 

 

 

Niedawno w dzienniku telewizyjnym usłyszałem podawane w radosnym tonie wieści, jak to można już selekcjonować ludzkie myśli i blokować te niepotrzebne, złe, natrętne. Coś tam się wszczepia i to blokuje – jakiż wielki sukces medycyny. Dla ilustracji przedstawiono krótką rozmowę z kobietą, która cierpiała z powodu natręctw – a teraz ma od nich wielką ulgę. Prowadzący audycję cieszył się niezmiernie, z jakąż radością głosił te nowiny. Mówił: ”co medycyna przyniesie już nie za 50 lat, ale za 5 lat!” Uff!

 

Po pierwsze – czy ludzie ci czytają Pismo Święte, czy nie dociera do nich, że człowiek to duch, dusza i ciało? Jeśli czyjeś cierpienia – jak na przykład przywołane w tej audycji natręctwa – są wynikiem owładnięcia, mają przyczynę duchową, to czy stłumienie ich na poziomie ciała jest uleczeniem? Jest wyratowaniem takiego człowieka? A czy nie przeciwnie właśnie – zrobieniem wrażenia, że wszystko jest już w porządku, co znaczy: ukryciem, zasłonięciem tego strasznego problemu? Pozostawieniem człowieka w szponach demona – z przekonaniem, że już wszystko jest w porządku. Pod „znieczuleniem”. Jest to uleczenie czy przeciwnie, stanięcie na przeszkodzie uleczeniu, bo ktoś kto znów może „normalnie funkcjonować” – czy będzie wołał o ratunek, szukał prawdziwej pomocy? Powiedzą komuś takiemu: już dobrze. Czy to jest uzdrawianie? Czy właśnie przeciwnie?

 

Ale to jedno, a drugie: patrz co nadchodzi, co narasta – po prostu zguba. Pośród zachwytów ludzi upojonych, uwiedzionych, różnych medialnych autorytetów – ludzi nie mających elementarnego rozpoznania i rozumienia tego, co się dzieje, w czym biorą udział i czyim są narzędziem. Ludzi zakochanych w sobie… Albo: zbirów, bandytów, ludzi zaprzedanych.

 

 

 

Prof. Tomasz Dietl: – To ciekawy moment historyczny, do którego doszła ludzkość, że przemysł rozrywkowy wymusza postęp technologiczny. W grach komputerowych instaluje się najlepsze procesory, a filmowe efekty specjalne wymagają sprzętu o bardzo wyśrubowanych parametrach.

Sławomir Mizerski: – Bez tego rozwoju Hollywood stanąłby w miejscu?

Prof. Tomasz Dietl: – Tak. Na razie wysoka technologia służy kreowaniu wirtualnego otoczenia, w którym aktorzy występują, ale powoli dochodzimy do momentu, w którym sami aktorzy też będą wirtualni. To wymaga ogromnych mocy obliczeniowych, mikroprocesorów graficznych ogromnej szybkości i ogromnej pojemności”.

Prof. Tomasz Dietl w rozmowie ze Sławomirem Mizerskim.

 

Ludzie bawią się zabaweczkami, gdy ich bracia umierają z głodu. I spójrz – postęp technologiczny i kierunek tego postępu nie są wymuszane przez pragnienie niesienia pomocy tym potrzebującym, to nie: organizowanie się w celu ratowania potrzebujących pomocy wymusza postęp technologiczny i kierunek tego postępu. Nie. To b a w i d e ł k a, zabaweczki.

 

Jakby ludzie byli i mieli być bez świadomości, bez rozumu, bez uczuć – jakby byli i mieli być pałubami wleczonymi bezwolnie przez jakiś wyabstrahowany z życia i działający przeciw życiu proces – przez rynek, dla którego rozwój to wzrosty cyfr w notowaniach. Ale też i gorzej, bo przecież za wieloma tymi rynkowymi działaniami stoją perfidne operacje zniewalania ludzi – aby kupili, aby wzięli udział w widowiskach, aby ulegali różnym trendom, filozofiom. Jest to pogłębiająca się duchowa klęska. Katastrofa.

 

Ludzie przez wieki żyli nie wiedząc, co dzieje się w świecie. Ich wiedza, a zatem i odpowiedzialność ograniczały się do okolicy, w której żyli. Czy ich sumienia obciążało nieudzielenie pomocy na przykład: ofiarom powodzi na innym kontynencie? Oczywiście nie. Nawet nie wiedzieli, że istnieje inny kontynent. Mogli reagować na to co działo się w okolicy, w której mieszkali, w wiosce, w sąsiedztwie. Mogli pomóc sąsiadowi lub nie i to ewentualnie obciążało ich sumienie. Ale teraz sytuacja jest radykalnie inna – a ludzie chcą żyć jak dawniej, chcą czerpać korzyści z życia w globalnej wiosce traktując to lekko i jak widzowie w wielkim kinie – jakby nie docierało do nich, że globalna wioska to i globalna odpowiedzialność. Internet, wiadomości z całego świata i możliwość działania – czyli, metaforycznie ujmując – klucz do problemu zagłady głodowej znajduje się już w bardzo wielu domach. A zatem i codzienne dokonywanie wyboru – jaki zrobię użytek z tej możliwości, którą mam. Poświęcę parę godzin na wciągającą grę – ale mógłbym na przykład zająć się budowaniem jakiejś sieci pomocy – czy realizowaniem setki innych pomysłów.

 

Wioska jest taką formą życia ludzi – w której człowiek nie powinien ginąć. Społeczność – „wspólnota losu”, pokrewieństwa, sąsiedztwo, współpraca. Ludzie w wioskach dużo częściej działają razem. Bywa wspólnie kupują sprzęt, pomagają w razie pożaru, powodzi, choroby, wypadku. Przy żniwach, gdy krowa się cieli… Nie anonimowi – jak w wielkich miastach. Bliskość obliguje do odpowiedzialności, do reakcji.

 

Jak zatem widzimy ludzie żyją anachronicznie. Wytworzyli ogromne możliwości, rodzaj globalnej wspólnoty – ale żyć chcą sobie jak dawniej, a możliwości tych używać w interesach i do zabawy. Czyż ich to nie oskarża? Bo jeśli czytam, że dziennie umiera z głodu ponad 20 tysięcy dzieci, to jest to świadomość porażająca – ale zarazem klawiatura leży sobie na stoliku… I co dalej? Popykać sobie?

 

Grono gniewu dojrzewa.

 

Ludzie igrają – gdy na rękach braci i sióstr umierają ich dzieci. I dokładnie tym właśnie i g r a n i e m wytwarzają dla siebie kajdany. Tak, to jest bardzo szczególny moment historyczny.

 

Uwiedzenie duchowe materializuje się konkretnymi narzędziami niewoli. Niesamowite.

 

(Używam tu pojęć: bracia i siostry w tym najogólniejszym znaczeniu jako stworzeń jednego rodzaju, ludzi).

 

 

 

Także udziałem w różnego rodzaju widowiskach, zawodach, koncertach – fundują sobie ludzie kajdany:

 

Jak napisano w raporcie Fundacji Panoptykon, ”Euro stało się okazją do ulepszenia i rozbudowy już istniejących oraz wprowadzenia nowych systemów nadzoru nad osobami przebywającymi w przestrzeni publicznej”.

 

W ustawie o zapewnieniu bezpieczeństwa w związku z organizacją Euro przemycono zapis pozwalający policji na „uzyskiwanie, gromadzenie, przetwarzanie, sprawdzanie i wykorzystywanie informacji, w tym danych osobowych, o osobach mogących stwarzać lub stwarzających zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego”. Choć dane te winny zostać zniszczone po zakończeniu turnieju, ustawa przewiduje, że jeśli okażą się przydatne dla służb (co zaś będzie kwestią uznaniowości), mogą być w dalszym ciągu wykorzystywane.”

 

Fundacja Panoptykon, podsumowując zagrożenia związane z organizacją Euro, zwróciła uwagę, że nowoczesne systemy monitoringu wizyjnego zostały zainstalowane na stadionach w Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu, a na Stadionie Narodowym zamontowano aż 900 kamer. Wiadomo również, że nowoczesny sprzęt do monitoringu pojawił się w wielu innych miejscach przestrzeni publicznej, m. in. w komunikacji miejskiej. Podkreślono przy tym, że Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich zainteresowało się monitoringiem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, gdzie jakość nagrań pozwala na tak dokładną obserwację, iż możliwe jest nawet odczytanie SMS-a z ekranu telefonu komórkowego.”

Aleksander Ścios

Oko wielkiego brata”.

 

 

 

Gadżety i rozrywkowy stosunek do nich tak przyzwyczajają, usypiają, że każdy następny krok będzie czymś naturalnym, oczywistym – ot kolejne z sympatycznych usprawnień, jeden z kolejnych małych kroczków w pewnym z dawna obranym kierunku, nic takiego – o co tu się kłócić? Jakaś kalkomania? Coś tam, nic takiego.

 

Obojętność, niewrażliwość na niewymowne cierpienia ludzi walczących o przeżycie, obłędne niewrażliwe zabawianie się – w obliczu głodowej śmierci, w obliczu nędzy i zguby – wytwarza kajdany. Jest to wprost naocznie wina, niewspółczucie wytwarzające bezlitosne uwięzienie. Obojętność na czyjeś ginięcie, i nie szukanie odpowiedzi, nie pytanie czemu jest tak i: co robić – skutkujące bezlitosnym uprowadzeniem w zgubę. We śnie na jawie, w zabawowym upojeniu, z otwartymi oczyma. W przekonaniu o racjonalności i rozumności swojego postępowania.

 

Figlując jak bydlątka dadzą sobie włożyć kółka w nos i poprowadzić do rzeźni.

 

 

 

Lekko przyszło ludziom wytatuować się – mimo wyraźnych Bożych słów, by tego nie robić (Księga Kapłańska 19, 28). Czy można myśleć, że nie równie ochoczo i beztrosko przyjmą znamię bestii? Jakże szkoda.

 

 

 

Oto apostoł Jan zapisał, a po blisko 2000 lat powstaje – co każdy może naocznie stwierdzić – materialna podwalina pod wypełnienie tych słów. Niepodważalny, spełniający wszelkie warunki, wymogi naukowego stwierdzania faktów – dowód na istnienie proroctw. Czy wyobrażasz sobie naukę stawiającą prognozę na 2000 lat? I inaczej – czy blisko 2000 lat temu można było taką prognozę sformułować? Przewidywanie. Czy było to, po ludzku przewidywalne? Czy to przenikliwość? Nie. Słowa te i były i są Prawdą. Wtedy i przez wieki, i teraz. Zawsze.

 

A patrząc, w tym kontekście, trochę inaczej: dla wielu ludzi teraz słowa o Eden, o Adamie i Ewie, o wężu i grzechu – zdają się jakąś bajką – ale są prawdą.

 

Zatem czy nauka może pracować w takiej perspektywie – 2000 lat? Śmieszne, że ktoś może w ogóle chcieć porównywać wiedzę naukową ze Słowem Bożym! Żałosne, śmieszne. Nauka w swojej uzurpacji do bycia wiedzą najlepszą jest tyleż śmieszna, co straszna – bo tak głosząc odwodzi od prawdy, przesłania prawdę, pcha w zatracenie.

 

Nie wstydź się Wiary!

 

 

 

Z listu świętego Pawła do Rzymian:

 

Jacy bowiem Duchowi Boga dają się prowadzić, ci synami Boga są. Nie bowiem otrzymaliście ducha niewoli znowu ku bojaźni, ale otrzymaliście Ducha usynowienia, w którym wołamy: „Abba Ojcze”.

(Wydanie interlinearne.)

 

A teraz pozwolę sobie zacytować w całości notkę prasową:

 

Zgodnie z medialnymi doniesieniami Szwecja ma być pierwszym krajem Europy, który całkowicie zrezygnuje z obrotu gotówkowego. Poza szwedzkimi politykami i ekonomistami w propagowanie tego planu zaangażowali się także tamtejsi celebryci.

Nie widzę żadnego powodu dla którego mielibyśmy jeszcze drukować banknoty. Gdyby ludzie nie mieli przy sobie w ogóle pieniędzy, nikt by na nich nie napadał i nikt by ich nie okradał – przekonuje rodaków Björn Ulvaeus, nowy medialny autorytet ekonomiczny, przed laty bardziej znany jako członek grupy wokalnej ABBA. Być może już wkrótce w wyniku działań medialno – politycznych bez zgody bankowych administratorów żaden Szwed „nie będzie mógł kupić ani sprzedać”.

Tomasz Tobolski

ABBA chce Apokalipsy?”

 

Jakież szatańskie szyderstwo! Jakże wstrząsająca przestroga – spójrz co jest podstawiane w miejsce Bożej Opieki, Łaski, Zbawienia. Jaki pozór dobra, jaki pozór troski o ludzi: ach, spójrzcie jaki to pożytek – kieszonkowiec was nie okradnie! To jest wręcz szyderczo, wyzywająco jawna podmiana. Znów, co widzieliśmy przyglądając się rzeczywistości komiksowej, w miejsce śmiertelnej powagi, w miejsce opłaconego Bożą krwią Ratunku, w miejsce: „Abba Ojcze” – tralalala, trutututu, brokat i „włos anielski”… Autorytet Boży przeważony autorytetem chwytliwych szlagierów i racjonalizmem z wtryskarki. Wchodzicie na tę drogę… no, to jest niesamowite – melodyjnie, balangowo, tanecznie…

 

I inny zwiastun, trzeci, nastąpił po nich mówiąc głosem wielkim: Jeśli ktoś kłania się zwierzęciu i obrazowi jego, i bierze piętno na czole jego, lub na ręce jego, i sam napije się z wina szału Boga, zmieszanego, nierozcieńczonego w kielichu gniewu jego, i męczony będzie ogniem i siarką wobec zwiastunów świętych i wobec Baranka. I dym męczarni ich na wieki wieków wstępuje, i nie mają wypoczynku dniem i nocą, kłaniający się zwierzęciu i obrazowi jego, i jeśli ktoś bierze piętno imienia jego. Tu wytrwałość świętych jest, strzegący przykazań Boga i wiary Jezusa”.

[Objawienie św. Jana. op. cit. 14,9 – 12].

 

Chasydzi tańczący w drodze do komór gazowych to było wstrząsająco dramatyczne, wywołujące oniemiałe łzy – ale wy? Kto was zmusza? Sami: sia la la la, w jakiejś myślowej tandecie – zdumiewające, sami, z własnej nieprzymuszonej woli, mając się za mądrych, praktycznych i dobrze zorganizowanych ruszacie w tym kierunku… Jakie szatańskie szyderstwo!

 

Ta sytuacja to jeszcze jeden przykład – jakże poważne jest życie, jakaż powaga słowa. Słowa! Jeśli nie szanuje się Bożego Słowa, jeśli nie szanuje tak drogo okupionego Ratunku, jeśli nie myśli się o tym poważnie, jeśli „Abba!” – ma się za zabawny anagram (Agneta, Benny, Björn, Frida)… Skutki są straszne. Nie powinno się takich rzeczy traktować lekko, nie powinno się udzielać temu poparcia przez swoje uczestnictwo, akceptować. Czy wołaliście: „Ejże! Tak nie można, tym się nie bawcie bo Abba to bardzo poważne słowo, to wołanie dzieci Bożych do Boga, wołanie o wybaczenie, odpuszczenie! To nie jest igraszka, to nie jest szyld do bum- tralala. Za tym jest przelana Boża krew.”! A tak oto – wyhodowaliście sobie ludzie autorytet, postawili piedestał z którego teraz ten autorytet was kształtuje. Nie uszanowaliście powagi przelania Bożej krwi – oto i skutek: szyderstwo dyryguje wami, zanęca na drodze ku czeluści. Ubrane w kompromitujący falsyfikat troski i rozsądku.

 

ABBA to jeden z najlepszych produktów eksportowych Szwecji”.

Teleexpress

 

W Skandynawii za słowa prawdy o mężołożnictwie wsadza się do więzienia, teraz, jak widać, pracuje się nad „zachipowaniem” ludzi. Szwedzki potop? Tsunami nie poruszyło waszych serc? Dalej jeździcie spędzać „Boże Narodzenie” w cieniu buddyjskich świątyń? Dalej nieszczęśni ludzie w tamtych okolicach mają przeznaczać swoje dzieci, by dla utrzymania całej rodziny ssały wasze członki? Tfu! Takie niesiecie świadectwo o Prawdzie, o Zbawieniu, o Chrystusie? To jest wasz rozum, to jest wasz rozsądek, to jest wasza miłość, wasze poczucie odpowiedzialności i wzorowa organizacja?

 

To jest ostatni moment – nawróćcie się. Dopóki trwa czas Łaski.

 

 

 

A jak jest w Polsce?

 

Dzięki politykom technologie trafiły do Polski. Unia Europejska wprowadziła obowiązkowe paszporty, które bazują na technologii biometrycznej i RFID. Polska należy do niewielu europejskich krajów, które zgodziły się na wprowadzenie tego niebezpiecznego narzędzia kontroli. Jak entuzjastycznie donosiła Gazeta Wyborcza, mamy „jedne z najnowocześniejszych, trudnych do podrobienia dokumentów w Europie!” Dla jednych to powód do dumy, dla innych – sygnał ostrzegawczy przed wprowadzeniem elektronicznego totalitaryzmu. Za przyjęciem ustawy zezwalającej na wdrożenie biometrycznych paszportów głosowało aż 409 posłów, a przeciw było zaledwie czterech. Tym samym wyrażono zgodę na stworzenie centralnej ewidencji danych osobowych, a paszporty z zakodowanymi rysami twarzy oraz odciskami palców będą wydawane lada moment. Ponadto dane osobowe mogą być udostępniane Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, policji, prokuraturze i sądom. Paszporty otrzymają także dzieci”.

Tomasz Teluk

Jesteś wrogiem państwa!”

 

ABW „ma praktycznie nieograniczony dostęp do naszych bilingów i rozmów telefonicznych oraz bez żadnych ograniczeń kontroluje dziesiątki baz danych. m. in.: systemu IP (prokuratura), systemu informacji więziennictwa, ZUS, informacji o osobach poszukiwanych, systemu ewidencji pojazdów, rejestru skazanych, rejestru ewidencji gruntów, NIP, PESEL czy REGON, ale także informacji zebranych przez wywiad skarbowy. Większość z nich miała się znaleźć w megabazie Pesel 2 (Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności), funkcjonującej dziś pod nazwą projektu pl. ID. Częścią tego projektu jest elektroniczny dowód osobisty, który miał być wprowadzony od lipca 2013 r., jednak realizację przesunięto na rok 2015. Celem pl. ID było stworzenie bazy danych umożliwiających „identyfikację, weryfikację i uwierzytelnienie tożsamości obywatela w oparciu o nowy dokument tożsamości w systemach informatycznych jednostek sektora publicznego”, co – jak wskazywano w raporcie sporządzonym przez Instytut Sobieskiego – miało w istocie prowadzić do stworzenia technicznej możliwości pełnego profilowania całej populacji.”

Aleksander Ścios

Oko wielkiego brata”.

 

Polska jest jednym z krajów, które najbardziej skutecznie konsolidują system gromadzenia informacji o jednostkach”.

Jadwiga Staniszkis

 

Unia Europejska (…) wybrała Polskę (…) jako kraj pilotażowy nowego projektu inwigilacji społecznej. System może być przejęty przez administrację unijną w przypadku wyższej konieczności tj. rozruchów, wystąpień antyrządowych czy anty-systemowych, protestów, buntów. (…) Jak na ironię, Polska, która najdłużej opierała się niemieckiemu totalitaryzmowi i pierwsza rzuciła rękawicę totalitaryzmowi sowieckiemu, została „wyróżniona” przez U.E. jako pilot systemu totalnej inwigilacji społeczeństwa”.

Zbigniew Lipiński

Jesteśmy przezroczyści”.

 

Czy ciebie ktoś pytał? Mnie nie.

 

 

 

A teraz jeszcze to:

 

Zapomnijmy nie tylko o gotówce, ale i o kartach. W 2013 r. rozpocznie się rewolucja, która upowszechni płacenie telefonem komórkowym. Polacy będą jednym z jej liderów. (…) Aplikacja olimpijska to test trwający tylko w czasie igrzysk, (…) po niej przyjdzie czas na komercyjne wdrożenie.(…) Visa jako sponsor olimpiady zadbał, by płatności zbliżeniowe możliwe były na wszystkich obiektach sportowych. Tu sprzedawcy są przeszkoleni i telefon w ręku kupującego nie budzi zdziwienia. Dzięki temu szybciej udaje się rozładować kolejki kibiców łaknących piwa i kanapek. Ponad 90 proc transakcji w Parku Olimpijskim odbywa się właśnie w tej technologii – w końcu nikt nie chce przegapić sportowych zmagań. (…) – Rok 2013 będzie pod tym względem przełomowy – mówi lakonicznie John White z Visa Europe. (…) Chodzi o to, by technologię zaakceptowało jak najwięcej banków i operatorów komórkowych (podkreślenie moje) Aplikacja w telefonie musi być bowiem powiązana z kontem bankowym, a sam telefon sprzedać nam powinien telekom. (…) Polska jest jednym z najważniejszych rynków dla firm chcących wdrażać nowoczesne rozwiązania bankowe. Zainstalowano u nas ponad 70, a może nawet 80 tys terminali obsługujących płatności zbliżeniowe. (…) Według danych Visa w 2015 r. takich terminali może być w Polsce nawet 200 tys. Dla porównania w Niemczech podobnych terminali jest… tysiąc. Co prawda w Wielkiej Brytanii czytników zbliżeniowych jest 140 tys., ale to Polacy z możliwości płacenia zbliżeniowo korzystają najczęściej – w maju tylko kartami Visa płaciliśmy w ten sposób średnio 1,2 razy na… sekundę. Brytyjczycy nawet nie zbliżyli się do tego wyniku. (…) – Za korzystanie z płatności zbliżeniowej zasłużyliście na medal – przekonuje Pedro Sousa z Visa Europe. Jego zdaniem Polacy pokochają też płacenie telefonem. Ważne by technologia, w tym odpowiednie telefony, była powszechnie dostępna. (…) Do wprowadzenia płatności telefonicznych przymierza się też MasterCard. Prawdopodobnie już we wrześniu wprowadzi on wraz z siecią T-Mobile aplikację o nazwie „mobilny portfel”. Polacy dostaną ją jako pierwsi w Europie.”

Przemysław Poznański

Mamy złoto. W płatnościach”.

 

Krok za krokiem w wiadomym kierunku. I wreszcie system się domknie. Ślepi, głusi. Zachłystują się tym – co powinni odpychać od siebie jak najdłużej. Powinni starać się, by gotówka jak najdłużej pozostawała w obiegu – a oni się cieszą, trala lala – dali im błyskotkę, gadżecik…

 

 

 

Zbliża się czas decyzji. Czy masz tego świadomość? Czy myślisz o tym? Czy wiesz jakie będą rodzaje presji? Jakie skutki stanięcia – poza systemem? Jakie skutki dla ciebie, dla rodziny, dla dzieci? Czy rozumiesz, przed jakimi decyzjami ludzie będą stawali? Jesteś na to przygotowany?

 

Kto nie przyjmie znamienia bestii – będzie poza systemem – a na przykład medycyna będzie już miała wiele do zaoferowania, aspirując do już kompletnego wyjaśnienia człowieka. Odrzucenie tego może być bardzo, niezwykle trudną decyzją. Na przykład: nie przyjmuję znamienia – a jeśli zachoruje moje dziecko… A jeśli bliska mi osoba umierałaby, czy cierpiała na moich rękach… Medycyna – tak fantastyczny dorobek ludzkości, stanie się straszliwym narzędziem manipulacji, wpływu. Rozumiesz, co nadchodzi? Czy wiesz o co się modlić?

 

Stawka wysoko licytowana. Na przykład chore, cierpiące dziecko. Mówią rodzicom: „albo jesteście z nami, przyjmujecie znamię i leczymy albo nie – i żegnamy”. Będą to mówić ludzie w uniformach z napisem: ratownik. Będą to mówić z uśmiechem na ustach – zresztą uśmiechem niekoniecznie cynicznym, mogą być tak przekonani o słuszności i sprawiedliwości tego, co robią… Już przeciwnik – już on to umie wyszykować. Naprawdę – ratuj się, nie dyskutuj!

 

Nadchodzi czas decyzji. Gdy przyglądam się w jak niesłychanie skuteczny sposób działają media, jak hipnotyzują – myślę: a co będą robić mając większe jeszcze możliwości? Jedno wiem – nie zatrzymają się przed niczym. Żadnych złudzeń. Nie licz na skrupuły czy opamiętanie. Przeciwnie – przyglądając się w jakim kierunku zmierzają…

 

Zarysowuje się obraz czym może być ”chip” – nie tylko może pełnić funkcje rejestracyjną, nie tylko może być źródłem informacji o człowieku (jakże łatwo można człowieka zniszczyć, zaszachować!). Na ile można wnioskować, otwiera się taka możliwość, by na przykład, działając na poziomie subatomowym służył kierowaniu jednostkami, synchronizowaniu społeczeństw. Miliardy ludzi o uczuciach, myślach „zsynchronizowanych”. A kontrolujący, kierujący – wyłączeni spod pewnych działań…

 

Motywy wprowadzania tego systemu będą tak przekonujące! Jakież to dobre rozwiązania, jaka ich dobroczynność, jakie możliwości niesienia pomocy – wprost zbawienne! Tak będą przedstawiane. Jest to nie do zatrzymania – kierunek badań i wdrażania zastosowań czytelnie wskazuje, że ludzkość weszła na tę drogę. Ludzie bez Wiary, ludzie już tak ogłupieni, tak zanurzeni w grzechu – dadzą się znaczyć jak prosięta – i na rzeź.

 

Gdy słyszę jak ludzie dają się chipować, by zadawać szyku w klubach – wchodząc „za darmo”, biorąc drinki „za darmo”… Jakaż żałość, co za zaślepienie…

 

 

 

Błagam – ratuj się, nie giń. Żeby nie było za późno. Myśl o swoich dzieciach, myśl o tych których kochasz, ratuj. Nie trać czasu na głupoty tego świata, nie trać ani chwili, żeby nie było bezsilnych łez. Weź do ręki Pismo, weź i czytaj. Proszę cię.

 

Pismo Święte jest Bożym Słowem – Boże Słowo nie wraca nie wykonawszy swojej pracy. Zaufaj Bogu, daj się Bogu kształtować.

 

Myślisz, że to nudne? Moherowate? Zapewniam cię, jeśli tak myślisz – nic jeszcze nie wiesz.

 

 

Mężołożnictwo.

W czwartek, 27 czerwca, media rozbrzmiały wiadomością o decyzji Sądu Najwyższego USA przyznającej “małżeństwom homoseksualnym” takich samych praw jak heteroseksualnym. Cytowano słowa prezydenta Baracka Obamy: “To jest triumf amerykańskiej demokracji”. Oraz: “Wszyscy są równi, i miłość jaką się obdarzamy też musi być równa”.

 

 

Od lat słychać powtarzane w mediach twierdzenia, iż homoseksualizm i heteroseksualizm są równoprawne i równorzędne. Problem homoseksualizmu jest, przez jego propagatorów, sprowadzany do poziomu kwestii obyczajowej.

 

Pomyślmy – współżyje małżeństwo, poczęty jest człowiek. Rodzi się, mówimy: przychodzi na świat. Lata karmienia, pielęgnowania, czuwania. Zabawy i kształtowanie. Z niczym nieporównywalne przeżycia i uczucia, radości i smutki, obawy i nadzieje, marzenia i plany. Miłość, w wielu ludziach nowe uczucia, w rodzicach, rodzeństwie, rodzinie, wśród przyjaciół. Ludzie wcześniej obcy sobie zostają złączeni, stają się bliską rodziną – babciami i dziadkami wspólnych wnucząt. I mogą urodzić się następne, mogą bliźnięta, trojaczki… Nowe życia, miłości, czyny. I zauważmy niesłychaną powagę tych narodzin i wychowania – bo rodzi się i wzrasta człowiek, który uczyni wiele dobra, a może zbrodniarz, który rozleje morze zła. Oto więc szczególna powaga życia, i jego zdumiewająca rozpiętość – miłość, zabawa, obowiązek, odpowiedzialność…

 

I oto dzieje, wszelkie dzieło ludzkie, wszelkie piękno i brzydota, wszelkie wzruszenie i gniew, miłość i rozkosz, wszelka siła i słabość, wszelkie zmagania, klęski i zwycięstwa, wszelki ludzki dramat, szczęście i ból, choroba i uleczenie… I skutki dla niezliczonych ilości ludzi, dla stworzeń, żyjątek. Dla życia w ogóle. Pulsowanie życia. Wszelkie istnienia, wszystko, co mnoży się – od Stworzenia, przez tę chwilę, w przyszłość. I wreszcie – Wiara. Możliwość narodzin z Ducha Świętego, bycia Bożym dzieckiem i wieczności z Bogiem, w wiecznej Miłości.

 

I zestawmy to teraz, porównajmy z tym: z mieszaniem nasienia z kałem.

 

Uznać to za równoprawne, za tożsame – znaczy całkowicie rozstać się z rozumem. Z rozumem, z wyobraźnią, z wrażliwością. Mieszanie członkiem kału w odbycie u kolegi – nie jest, nigdy nie było i nie będzie tożsame i równoprawne ze współżyciem. Twierdzenie inaczej jest pacyfikowaniem myślenia, rozumu, logiki, uczuć. Jest napaścią nienormalności. Przepraszam, że obrazuję to tak dosłownie, ale w ten sposób możemy ujrzeć jakim szyderstwem z człowieczeństwa jest homoseksualizm, straszliwym, obłędnym szyderstwem z człowieka, z życia, z rozumu, z miłości i z Boga. Jest ewidentną, bezdyskusyjną nienormalnością. Zaprzeczeniem życia w jego istocie, w sednie – w którym jest owocowanie. Z tym nie ma dyskusji. Gdyby ktoś uważał inaczej, mając rzeczy te za równoprawne, równoważne, tożsame – stan takiej osoby jest obłędnie straszny. Z kimś, kto tak myśli dyskutować nie sposób – owszem, ratować takich ludzi przekonując, pochylając się z troską nad ich tak opłakanym stanem. Ale dyskutować – nie. I nie ma to nic wspólnego z wykluczaniem, z prześladowaniem, poniżaniem, znęcaniem się, nienawiścią czy fobią – jest to obrona przed niszczeniem ludzi.

 

 

Słowo homoseksualizm jest złożeniem dwóch wyrazów: greckiego homós, co znaczy taki sam, równy, i pochodzącego z łaciny słowa seks, czyli: płeć. W pojęciu płci zawarte jest rozróżnienie – na płeć męską i żeńską. Owo rozróżnienie nie jest ot, jakąś zwykłą sobie różnicą – jak na przykład między jakimiś dwoma przedmiotami, ale wyodrębnieniem, rozdzieleniem – ku jedności. Ale i ta jedność nie jest jakąś zwykłą, prostą jak złożenie dwu spasowanych części – ale jest jednością, w której owocuje życie.

 

A zatem gdybyśmy mieli oddać sens wyrazu homoseksualizm, byłoby to coś w rodzaju: jedno-różność-ku-jedności-owocującej-życiem. To jest brednia.

 

Homoseksualizm jest nazwą uznaną za termin naukowy, czyni wrażenie nazwy porządkującej, syntetycznie wyrażającej prawdę o zjawisku, ale, podkreślmy, z terminu tego wynika jakoby to, co nim nazwano, mieściło się w płciowości, jakoby była to jakaś forma „realizacji płci”, ale przecież tak nie jest. Płeć to rozróżnienie aby była owocująca całość małżeństwa. Bóg uczy nas, że mąż i żona są jednym ciałem, zatem płeć jest „narządem wewnętrznym” tego ciała. Małżeństwa. Płeć to nie jest żądza i sposoby jej zaspakajania. Płeć jest bramą życia, współżycie jej otwieraniem. Płeć nie jest tylko specyficznym uformowaniem ciała. Nie jest czymś w rodzaju urządzenia, które można tak czy owak zastosować. Rodzinę można – ujmując rzecz metaforycznie – przyrównać do macicy, w której mając zapewnione wszystko, czego mu potrzeba, chroniony i otoczony miłością człowiek wzrasta i dojrzewa, by urodzić się do samodzielnego życia. Płeć nie jest jakimś izolowanym zjawiskiem, jest spełnianiem, owocowaniem miłości, owocowaniem życia. Poczęcie, ciąża, narodziny, wzrost, wychowanie, dojrzewanie do samodzielnego życia – to jest całość.

 

Przy tej sposobności, ludzi mających problemy z pogodzeniem wolności z małżeństwem i ze wszystkim co z małżeństwem się wiąże, czyli ze stałością, wiernością itp., zachęcam do refleksji. Otóż, przepraszam, ale nawet puszczając wiatry postępujemy według jakichś zasad, wynikających z wrażliwości, z szacunku, aby komuś nie sprawić przykrości, nie narazić na zakłopotanie, nie zgorszyć. A, na przykład, gdy przygotowujemy jedzenie robimy to z ogromną uwagą – aby się nie zatruć, aby nie zaszkodziło, aby było czyste, aby smakowało, by było pożywne, estetycznie podane i aby nastrój przy jedzeniu był odpowiedni. A, pomyślmy, cóż dopiero, gdy mówimy o powoływaniu do życia człowieka! Czy, po prostu, logicznym byłoby myśleć, spodziewać się lub wymagać, by w tej kwestii nie było zasad? Rozumując na elementarnym, podstawowym poziomie – musimy oczekiwać, spodziewać się w tej sferze właśnie najbardziej szczególnych, wyjątkowych zasad, reguł. Zatem, co mówi nam w tej kwestii Bóg nie jest jakimś przeżytkiem patriarchalnej kultury, jakimś ograniczeniem, niewolą, czy czymś nieżyciowym – przeciwnie. I wskazuje na to prosta logika. Prosty ogląd świata.

 

 

Jest jeszcze inna kwestia, której nie zauważa się – bo przecież równie nierozumnym pojęciem, co homoseksualizm, jest pojęcie heteroseksualizmu. Znów, termin ten jest złożeniem greckiego słowa héteros, co znaczy: inny, z wywiedzionym z łaciny słowem seks, czyli: płeć. Użycie zatem słowa hetero do nazwania płci, jest nałożeniem na zawarte w słowie płeć dodatkowego, innego niż płciowe, rozróżnienia. Różności innego rodzaju – zwykłej, prostej, o jakiej mówimy gdy, na przykład widzimy dwa różniące się przedmioty – a to w odniesieniu do płci jest nieprawdą. Bo, jak przecież dobrze wiemy, płeć nie jest takim zwykłym rozróżnieniem, nie sprowadza się do tylko różnicy, różnej formy ciał, ale jest rozróżnieniem by tworzyć żywą, owocującą życiem całość. Słowo ‘hetero’ zupełnie nie oddaje tego sensu. I przeciwnie – zaprzecza mu.

 

Zatem dodanie do słowa płeć (seks) słowa ‘hetero’, jest utworzeniem wyrażenia tautologicznego i naprawdę negującego to, co nim nazwano – to znaczy: negującego owo szczególne rozdzielenie-ku-całości. Bowiem sens terminu heteroseksualizm jest taki: rozdzielenie-rozdzielenia-ku-całości. Nikt nie wymyślałby tego absurdu – gdyby nie istnienie homoseksualizmu.

 

Zauważmy też, iż termin heteroseksualizm grupuje w jednym zbiorze, a więc pod pewnym względem uznaje za tożsame, zjawiska wykluczające się nawzajem. Heteroseksualizmem są bowiem: miłość małżeńska, cudzołóstwo, wszeteczeństwo, gwałt, prostytucja, pedofilia, mord z lubieżności… Ogarnianie takich zjawisk jednym pojęciem nie jest prawdą o płci. Nie jest prawdą o człowieku. Takiej systematyki w ogóle nie można zastosować do żywych istot.

 

A zatem, jak to w ogóle możliwe, że utworzenie i stosowanie pojęć homoseksualizm, heteroseksualizm uważa się za naukowe? A przecież mamy od tysięcy lat słowa nazywające te kwestie. Cudzołóstwo, mężołożnictwo – te słowa nazywają rzeczy jakimi są. Wiadomo – mówimy o grzechach i wiadomo o jakich. Bo, zauważmy, czy mamy jakieś pojęcie, jakieś słowo, termin naukowy – jedną wspólną nazwę dla życia i śmierci?

 

I jeszcze jedna uwaga. Już stwarzając pojęcia ‘homoseksualizm’ i ‘heteroseksualizm’ – uznano, że tak nazwane zjawiska są odmianami tego samego, że to seksualizmy. A skoro uznano je w tym sensie za tożsame – trudno było utrzymać, że nie są równoprawne. To już był proces zrównywania ich.

 

 

Zauważmy, że seks jest nazwą utworzoną z obserwacji sprowadzonej do poziomu materii. Do wykonywanych czynności. Jeżeli bowiem powiemy, że z prostytutką uprawia się seks, to słowem tym nie możemy nazwać współżycia małżeństwa. Nie można tym samym pojęciem nazywać tak drastycznie różnych rzeczy. Przeciwieństw – w sensie w jakim przeciwieństwem są życie i śmierć.

 

Współżycie – piękne słowo. Życie razem, wspólne życie i szczególne chwile wspólnego życia. Mąż i żona – współżycie. Cudzołóstwo – wespół śmierć.

 

Tymczasem seks uznano za coś autonomicznego, jakby była to jakaś aktywność sama w sobie. Przyjrzyjmy się takiemu postawieniu sprawy na przykładzie innej potrzeby ciała. Wyodrębnijmy z pełni tego czym ono jest – oddychanie. Wyobraźmy sobie, że chwilę nie oddychamy, a potem bierzemy duży wdech. Co poczujemy? Zaspokojenie tej niesłychanej potrzeby oddychania, przyjemność, uczucie pełnej piersi. Możemy czuć rześkość powietrza, aromaty. Ale czy tę przyjemność, te doznania, to zaspokojenie – możemy ot, oddzielić od tego czym w ogóle dla życia jest oddychanie? Oczywiście nie. Czy tak trudno zrozumieć, czy chociaż przyjąć, że podobnie jest w kwestii współżycia, że podobnie nie można oddzielać go od życia, „abstrahować” z małżeństwa?

 

A czy gdyby ktoś wciągał do płuc wodę – nazwiemy to orientacją oddechową? Mniejszością oddechową? A na pytanie, czy wciąganie wody do płuc jest rodzajem oddychania – będziemy szukali odpowiedzi drogą głosowania?

 

 

Gdy człowiek wierzący płodzi potomstwo, jego myślą i nadzieją jest, że to dziecko, ten człowiek, którego właśnie powołuje, będzie zbawiony, będzie żył wiecznie z Bogiem jako Boże dziecko. A to sprawia zupełnie inny wymiar rozkoszy – miłości i małżeństwa. Rozkoszy nie postrzega, nie odczuwa jako manipulacji dokonywanej na nim przez proces ewolucji, jako wydzielania chemikaliów w celu przymuszenia go do płodzenia, jako zatem pigułki gwałtu. Nie, dla wierzącego ta rozkosz jest darem, i w tym darze Bóg czyni dar życia, życia ku wieczności z Bogiem. To jest zupełnie coś innego niż rozkosz ateistów. Dla nich rozkosz jest czymś innym, to działanie pigułki gwałtu – z całym wachlarzem konsekwencji, bo czym w takim razie jest miłość i jak mają się ich wzajemne relacje. Łatwo, rzec można: „naturalnie”, przychodzi im sprowadzenie pragnień ciała – do poziomu fizjologii. Oddzielają, segmentują rozkosz, miłość, płodzenie i małżeństwo, które według nich jest tylko jedną ze społecznych umów. Płodzenie to płodzenie, a rozkosz jest ewolucyjnie wykształconym przymuszaniem do płodzenia. Miłość wedle nich to odurzenie i tryczność, a sensem jej tylko przekazywanie tego samego, tzn przedłużanie tak pojmowanego życia – zatem trzeba używać jak się chce „byle nie krzywdzić innych” – jak to mówią. Ale cały ten światopogląd i jego propagowanie i organizowanie życia według jego zasad – jest krzywdzeniem.

 

 

W postępowaniu mężołożników jest i ta sprzeczność, że głoszą, iż ich stan jest właściwy naturze, normalny. Powołują się przy tym na przykłady takich zachowań wśród zwierząt. Ale czemu zatem, skoro z mężołożnictwa nie rodzą się dzieci – domagają się prawa do adopcji? Tym samym przecież stan swój „czyniąc nienaturalnym”! Otóż, po prostu mają pragnienie posiadania rodzin, oczywiste pragnienie normalnej rodziny, z dziećmi… Ale tymi normalnymi rodzinami nie są i być nie mogą. Ujawniają, że ich stan jest koszmarem i absurdem – jakże nieszczęśni są ci ludzie, uwikłani w sprzecznych pragnieniach i samozaprzeczeniach.

 

Zarazem ujawnia się w tym ich postępowaniu egoizm i przewrotność, ale również bezrefleksyjne i bezrozumne podążanie za chęciami: ma być tak, jak mi przyjemnie, podług mojego pragnienia. Dla realizacji tych swoich pragnień gotowi są na dowolną woltę.

 

Czytałem o naukowych badaniach dzieci „wychowywanych” w „związkach homoseksualnych”, z których to badań wnioskowano, iż u dzieci tych nie stwierdza się jakichś złych skutków tego „wychowania”. Nie stwierdzono znaczących zmian… Ależ przecież zmianą jest właśnie wychowanie przez mężołożników – właśnie najgorsze już się stało! Dzieci nie widzą zła, nie czują nienormalności tej sytuacji, nie czują obrzydzenia, nie uciekają, nie wołają o ratunek – co miało się stać więcej, co jest gorszego – zostały zabite, to jest duchowa śmierć. Jak w mężołożnictwie nie powstaje życie – tak i nie może być formowane.

 

Mężołożnicza propaganda używa terminu: „dzieci homoseksualistów”, co jest oczywistym oksymoronem, ale jak widać konsekwentnie starają się wpoić ludziom, jakoby ich stan i to, co robią były czymś normalnym. Jakoby był to seksualizm z płodzeniem włącznie. Ale oczywiście nie istnieją „dzieci homoseksualistów”, są dzieci które powołali współżyjąc z płcią przeciwną, albo przez dawstwo nasienia.

 

Tu wyłania się też bardzo poważny problem: jak wnioskować z obserwacji natury, jak pobierać naukę z natury? Na przykład sroki lubią błyszczące przedmioty zatem kradzież biżuterii należy wykreślić z Kodeksu Karnego? Albo: widywałem na wsi jak młody byk skakał na swoją krowią mamę. Tak też mamy robić?

 

 

W Piśmie Świętym czytamy, że mężołożnictwo jest obrzydliwością u Boga (Księga kapłańska 18,22; 27 – 29). Czuć obrzydzenie do mężołożnictwa – to odczuwać na podobieństwo Boże. To jest skarb. Jeśli zatem czujesz obrzydzenie do mężołożniczych umizgów, nie daj sobie wmówić, że to uczucie jest złe. Nie daj narzucić sobie z tego powodu poczucia winy, wzbudzić w sobie niepewności. Czujesz na podobieństwo Boże – nie daj sobie tego odebrać. To właśnie ktoś, kto ingeruje w to twoje odczuwanie, chce je zmienić – dokonuje gwałtu. Reakcja odrzucenia i niezgody jest właściwa, a równanie tych reakcji i odczuć z rasizmem, poniżaniem czy prześladowaniem – jest kłamstwem, manipulacją.

 

Przyglądając się życiu możemy widzieć, że uczucie obrzydzenia pełni bardzo istotne funkcje. Odstręcza od brudu. Padliny nie jedz, wymiocin nie jedz, zwłokami się nie baw. A ludziom uważającym, że Biblia to może i czcigodny zabytek, ale jako podręcznik życia mocno przestarzały, radzę zauważyć, że w miarę upływu tysiącleci spożywanie wymiocin nie staje się mniej obrzydliwe. Uczucie obrzydzenia nie jest chorobą, nie nazwiemy go fobią.

 

 

Gdy mężołożnik powie mężczyźnie: kocham cię – co to znaczy? Co staje się z tym słowem? Bo gdy słyszysz słowa: męska miłość – jakie masz skojarzenia? No właśnie, sama obecność, aktywność i propaganda mężołożnictwa sprawiają, że słowa męskiej miłości są powalane, zniszczone. Wniesiono straszny brud, wstrętne skojarzenie tam, gdzie męskie uczucia, męskie oddanie, droga męskiej doskonałości.

 

Zatem publiczna demonstracyjna obecność i propaganda mężołożnictwa to nie jest kwestia tolerancji i praw obywatelskich – dobrze to sobie uświadommy. Demonstracje mężołożników, ich parady są zadawaniem bólu, wyzywającym gwałtem, stawianiem innych wobec naprawdę trudnych prób. Człowiek prawdziwie wierzący, cierpi widząc ludzi tak w zaślepieniu działających na zgubę swoją i innych. Ludzi zwróconych przeciwko samym sobie. Zarazem widok tak wyzywającego, bezczelnego postępowania wobec Boga budzi w wierzącym drżenie. I to poruszenie, to drżenie – zostają wyśmiane. Boży porządek przedstawiają jako przesąd, zabobon, coś nieaktualnego i nienaturalnego. Zakładają ludziom tęczowe pasiaki.

 

Tęcza jest znakiem Bożego przymierza, iż nie zniszczy już ludzi potopem. Oczywiście niewierzący ochoczo uznają to za okazję, by się pośmiać, ale już choćby z tego artykułu łatwo mogą wziąć lekcję, że nie stoją po stronie rozumu. Obrali sobie barwy tęczy za swój znak, interpretując je jako symbol, po swojemu rozumianej, różnorodności. Ale, doprawdy, gdyby to, co robią wyrazić obrazem, byłoby to postępowaniem złoczyńcy, który wdziera się do czyjegoś domu, zadaje rany, bierze się okaleczać dzieci – i powołuje się przy tym na prawa gościnności.

 

 

Za przyczyną stałej obecności mężołożnictwa w przestrzeni publicznej ludzie są urabiani, zobojętniani. Ich pornografia leży w kioskach na wystawach. Ingerują w sumienia ludzi, napierają by zmienić myślenie i odczuwanie. Zauważmy, gdy ktoś kogoś okaleczy, na przykład pozbawi słuchu lub wzroku – jest powszechnie potępiany, jest sądzony i to jest oczywiste. Ale gdy ktoś niszczy w innych właściwe odczuwanie, myślenie, mówią: to subiektywne, to sprawa przekonań, wartości.

 

Miłość nieprzyjaciół nie oznacza pomagania im w czynieniu zła. Jest miłowaniem człowieka – nie zła, które czyni. Nie namawiam do rzucania kamieniami w tych ludzi – przenigdy. Jezus Chrystus nie potępił kobiety, którą miano ukamienować, i sprawił, że inni też jej nie potępili, nie ukamienowano jej. Pouczył nas o miłosierdziu, ale przecież nie poparł cudzołóstwa!

 

Miłością bliźniego w stosunku do mężołożników jest pomóc im przestać być mężołożnikami, co oznacza uświadamiać, że tkwią w złu, w nienormalności, są na drodze zguby. I jednocześnie wskazywać drogę ratunku.

 

Jeśli kochamy człowieka, to właśnie nienawidzimy trawiącej go choroby – tego, co go udręcza, co go prowadzi do śmierci i zguby. To jest logika miłości. Kochając człowieka – kochać to, co go gubi to oksymoron. Kochać chorobę człowieka, to nie kochać jego, kochać chorobę to choroba.

 

Łacińskie słowo tolerantia oznacza wytrzymałość na coś. To jedno. A drugie – jak zastosować tolerancję do sytuacji, gdy ktoś czyni zło, działa na szkodę innych? Pozwalać na niszczenie, na okaleczanie? Nie jest to ani miłosierdziem, ani współczuciem.

 

Ludzie niewierzący, ludzie nie rozróżniający spraw ducha, spraw życia, rozumują: „gwałciciel gwałci, morderca morduje – to są rzeczy straszne, to zło. Ale homoseksualiści cóż złego w gruncie rzeczy robią? To ich sprawa”. Ludzie tak myślący już są ofiarami.

 

 

Mężołożnicy wywalczyli sobie miejsce w debacie publicznej. Ale czy do publicznej debaty powinno zapraszać się ludzi, których pojmowanie rzeczy jest poniżej poziomu elementarnego? W tym przypadku, poniżej poziomu lekcji przyrody w szkole elementarnej? Czy to ma jakikolwiek sens? Co znaczy słowo: debata, gdy tak się postępuje?

 

Ludzie dorośli, poruszający się mentalnie poniżej poziomu szkoły podstawowej, to raczej osoby społecznej troski – które oczywiście mają swoje prawa i nikt nie odmawia im szacunku i miłości, ale przedstawianie ich jako zdolnych i powołanych do kształtowania społeczeństw, to przeinaczanie pojęć i przeinaczanie myślenia o tym, czym jest i czemu służy publiczna Rozmowa. Bo jest ona dochodzeniem do prawdy, do rozwiązywania problemów, do rozpoznawania, nazywania zjawisk, do budowania. Powoływanie mężołożników do takich Rozmów – jako mentorów i arbitrów jest absurdem. Mogłoby się wydawać, że przecież znają swoje problemy, a zatem powinni o nich mówić, ale przecież swoim postępowaniem, swoim życiem dowodzą, iż wypowiadać się mieliby w materii, w której właśnie istotnie błądzą, czyli naocznie, dowodnie wykazują, że nie mają wrażliwości, wiedzy, rozpoznania prawdy, rozumu – potrzebnych do rozważania kwestii w jakich są powoływani na ekspertów. Zarazem powołujący ich do tej roli okazują w ten sposób nierozumność i nierozpoznanie zjawisk – dyskwalifikujące jako organizatorów czy prowadzących taką Rozmowę.

 

Debata nie służy edukowaniu w podstawowym zakresie zjawisk przyrodniczych. Z istoty swojej służy zajmowaniu się kwestiami innej miary, na innym poziomie, służy innym zupełnie celom.

 

 

Odbieranie mężołożnikom, lesbijkom świadomości, że czynią zło, jest odbieraniem pragnienia ratunku, przebaczenia i oczyszczenia. Bo jak zapragnąć wyratowania z czegoś, co uznało się za dobro. Jak zapłakać nad tym? Jak to znienawidzić? Żeby zapragnąć ratunku trzeba ujrzeć, że się go potrzebuje, uwierzyć, że jest ratunek. A tymczasem ludzie ci utwierdzają się i są utwierdzani w straszliwej sytuacji znajdowania rozkoszy w tym, co jest obrzydliwością u Boga, czucia się w tym „spełnionymi”. Uchwalając specjalne prawa – popycha się tych ludzi do pełnej identyfikacji i czyni się prawo narzędziem utwierdzania w złu, narzędziem okaleczania i gwałtu, odstępstwa i zguby.

 

Utwierdzanie ludzi w poczuciu normalności mężołożnictwa, jest przerzucaniem nienormalności na innych. Teraz ci odczuwający właściwie – mają się czuć winni. To oni okazują się być nienormalni i mają się zmieniać. Mają się leczyć. To jest działanie o nieobliczalnych skutkach.

 

Uznanie mężołożnictwa za normę skutkuje też zobojętnieniem ludzi, duchowym zastygnięciem „w pozycji”: nie tak i nie nie. A co tam, a niech tam. I to jest też bardzo poważny skutek – bo jak zapłakać nad popełnioną obojętnością? Jak wydobyć się z niej?

 

Tacy już jesteśmy, nie zmienimy tego”. „To uwarunkowanie”. „Takim mnie Bóg stworzył, takim mnie ma”. Szczególnie to ostatnie zdanie jest straszne – wyzywające kłamstwo. Bowiem otrzymujemy od Boga wszelką potrzebną naukę. Bóg przez świętego Pawła powiedział nam wyraźnie wprost, że przyczyna mężołożnictwa jest duchowa.

 

Spotkałem się z wypowiedziami tych ludzi, że muszą takimi być, bo jest to od nich silniejsze. Bo nie mają siły, by to zmienić, I dlatego godzą się z tym, nie walczą. Ale kto powiedział, że wymaga od nich by mieli tę siłę, siłę by to samemu przezwyciężyć? Gdyby człowiek umiał, czy mógł sobie radzić z grzechem – czy Chrystus umierałby na krzyżu? Niechże u Niego szukają ratunku, u Boga wszystko jest możliwe.

 

 

Jakkolwiek wiele z napisanych tu słów brzmi twardo, to żadne z nich nie jest przeciwko komukolwiek. Chodzi o to, by przeciwstawić się kłamstwu i zniszczeniu. By ludzie nie ginęli w kłamstwie.

 

Zbigniew Sajnóg

Król Dawid i Jonatan.

Ideolodzy „homoseksualizmu” interpretują Pismo Święte podważając zawarte w nim jednoznaczne potępienie mężołożnictwa, jednoznaczne nazwanie złem i obrzydliwością. Jednym z takich interpretacyjnych zabiegów jest powtarzany wymysł, jakoby Król Dawid i Jonatan byli mężołożnikami.

 

Jezus Chrystus urodził się na ziemi jako potomek Króla Dawida, a fakt ten miał istotne znaczenie w proroctwach zwiastujących Jego narodziny. Zatem ów wymysł jest szczególnie dotkliwy, bolesny. Wprowadza niepewność, wielkie pomieszanie w najważniejsze sprawy Wiary i Zbawienia. Koniecznie więc trzeba przyjrzeć się tej kwestii.

 

Głównym argumentem owej interpretacji jest odwołanie do zdania z początkowego rozdziału Drugiej Księgi Samuela (1, 26). Jest to fragment trenu napisanego przez Króla Dawida po śmierci Saula i Jonatana, (tu w przekładzie Towarzystwa Biblijnego w Polsce):

 

Żal mi ciebie, bracie mój,

Jonatanie,

Byłeś mi bardzo miły;

Miłość twoja była mi

cudowniejsza

Niż miłość kobiet.

 

Skąd wiemy, że Dawid i Jonatan nie byli mężołożnikami? Po pierwsze, że świadectwa samego Boga, który powołał Dawida na króla Izraela patrząc na jego serce. Dawid bowiem miał serce podług serca Bożego. I to Pan Bóg tak o nim zaświadczył. Z uznania zatem Dawida za mężołożnika wynika, jakoby Bóg nie był wszechwiedzącym, albo jakoby zmienił zdanie odnośnie mężołożnictwa – co jest nieprawdą.

 

Po drugie, co już wspomniałem, Zbawiciel urodził się jako potomek Króla Dawida, i określenie Syn Dawida było właśnie tytułem Mesjasza. Jest rzeczą niemożliwą, aby to, co jest obrzydliwością u Boga było u samego sedna Zbawienia. Byłoby to sprzecznością w samej istocie rzeczy, pomieszaniem Zbawienia z zatraceniem. To, co u Boga jest obrzydliwością, mężołożnictwo, powoduje odłączenie od ludu Bożego i śmierć.

 

Po trzecie, nigdzie w Piśmie Świętym mężołożnictwo nie jest nazywane miłością. Bóg jest Miłością, i to, co jest u Boga obrzydliwością – Miłością nie jest.

 

Po czwarte, jest niemożliwe, by w Bożym Słowie mieściły się hymny pochwalne opiewające obrzydliwość. By w ogóle w ten sposób pisano o tym, co obrzydliwe, co jest zatraceniem.

 

Po piąte, słowo, którego Król Dawid użył, by opisać miłość Jonatana – spotykamy również w innych miejscach Pisma Świętego. I tak, w Psalmie 139:

Bo ty stworzyłeś nerki moje

Ukształtowałeś mnie w łonie matki mojej.

Wysławiam Cię za to, że cudownie mnie stworzyłeś.

Cudowne są dzieła Twoje

I duszę moją znasz dokładnie.

Autor tego psalmu, Król Dawid określa tym słowem Boże Stworzenie, jego cudowność. Nie ma słowa, które byłoby pochwałą Bożego dzieła i jednocześnie tego, co jest u Boga obrzydliwe.

 

W Księdze Hioba (42, 3):

Któż jest w stanie zaciemnić

Twój zamysł nierozsądną mową?

Aleć to ja mówiłem nierozumnie

O rzeczach cudownych dla mnie,

których nie rozumiem.

Słowem tym nazwał Hiob przekraczającą ludzkie pojmowanie cudowność tego, co czyni Bóg. Zwróćmy uwagę, iż właśnie Hiob wypowiedział te słowa, bo tym większą mają wagę, jako że człowiek to sprawiedliwy, którego prawdomówność, mówienie prawdy o Bogu – sam Bóg potwierdził.

 

W Psalmie 118:

Kamień, który odrzucili budowniczowie,

Stał się kamieniem węgielnym

Przez Pana się to stało

I jest to cudowne w oczach naszych.

Autor psalmu, prorokując o Mesjaszu, nazwał słowem: cudowność – samo Zbawienie. A przecież, co obrzydliwe u Boga – jest drogą zatracenia, a niemożliwe jest, by cud Zbawienia i zatracenie określało to samo słowo. Nie ma i nie może istnieć jedno wspólne, utożsamiające określenie drogi zatracenia i Zbawienia.

 

Z tych trzech przykładów wynika niezbicie, że Król Dawid pisząc o cudownej miłości Jonatana, nie pisał o mężołożnictwie. To jest wykluczone, to jest niemożliwe z istoty rzeczy i jednoznacznie, niepodważalnie wynika z użytych słów.

 

Na tym przykładzie zaobserwujmy pewne zjawisko. Otóż właśnie z powodu istnienia mężółożnictwa i jego współcześnie wielkiego naporu, ludzie czytający zdanie o cudownej miłości Jonatana i Dawida są narażeni na skojarzenie z mężołożnictwem, czyli wystawiani na problem, który osobom nie znającym dogłębnie Pisma Świętego może sprawić ogromną trudność. Złe odczytanie tego zdania może być powodem niebezpiecznego zbłądzenia, lub utknięcia w wątpliwościach. To jest niszczący wpływ mężołożnictwa. Gdy mówimy o miłości mężczyzny do mężczyzny – kojarzy się to w pierwszej kolejności z pederastią. Skoro Jonatan z Dawidem kochali się, mieszkali razem, obejmowali się – „to pederaści! O czymże innym może być mowa?!” Jest to wniosek budowany wyłącznie ze skojarzeń – nie ma jakiejkolwiek merytorycznej przesłanki – przeciwnie! I to jest właśnie niszczycielski wpływ mężołożnictwa, zawłaszczanie i niszczenie przez mężołożnictwo uczuć miłości braterskiej, męskiej. Wyrażania uczuć między mężczyznami.

 

Oczywiście, gdyby nie napór mężołożnictwa, słowa z żałobnej pieśni Króla Dawida nie budziłyby wątpliwości, czy bolesnego niepokoju w czytających, ale właśnie ta wyzywająca, nachalna obecność, presja i propaganda powoduje i wtłacza takie skojarzenia – w czyste krystalicznie słowa miłości i żalu. Jakże i to, jakże i ten żal zostaje spotwarzony, podeptany i zepchnięty na drugi plan.

 

Atak mężołożnictwa sprawia, że trudno jest nawet współcześnie przetłumaczyć to zdanie tak, by oddalić wszelkie mężołożnicze skojarzenia, wszelkie wątpliwości i wynikłe z nich wahania, choćby ich cień i wszelką możliwość insynuacji – bez opatrzenia tego zdania wyjaśniającym komentarzem. I przecież nie jest to wina tych słów, czy jakiejkolwiek w nich niezręczności czy niedoskonałości. To jest oczywista wina mężołożniczej agresji, napaści, obecności. Inaczej komu by taka myśl powstała w sercu, taka wątpliwość? Kochał – znaczy: kochał. Nie: mężołożył! – cóż za pomysł?!

 

Zamykając tę sprawę raz na zawsze: nie ma jakiejkolwiek, choćby najmniejszej podstawy do odczytania zdania o miłości Jonatana, która była Dawidowi cudowniejsza niż miłość kobiet – jako dowodu na mężołożnictwo Króla Dawida i Jonatana. Całkowicie przeciwnie. Król Dawid i Jonatan nie byli mężołożnikami.

 

 

Zbigniew Sajnóg

Film i ból.

Mój dziadek pracował w przemysłowych zakładach kolejowych w Pruszkowie. W czasie wojny należał do AK. Po Powstaniu Warszawskim na terenie tych zakładów Niemcy utworzyli obóz przejściowy. Dziadek brał udział w organizowaniu ucieczek uwięzionych tam powstańców. Niemcy w poszukiwaniu zbiegów urządzali obławy. Żandarmeria i Wehrmacht blokowały dzielnice miasta, po czym przeszukiwały domy i zabudowania. W czasie jednej z takich obław, gdy mój dziadek z wujkiem ukryci byli w skrytce, jeden z niemieckich żołnierzy popychając lufą karabinu mojego tatę, wówczas chłopca, przymusił go do pokazania piwnicy. Ale ukrytych tam dziadka i wujka Niemcy nie znaleźli. Sprawdził się fortel mojej babci. Obok skrytki ustawiła kamionkowy garnek ze smalcem, co skutecznie zmyliło psa. Cóż, na różne sposoby przedstawić można relację polskości i wieprzowiny…

 

Spytałem mojego tatę, czy będzie oglądał ów tak nagłaśniany niemiecki film „Nasze matki, nasi ojcowie”. Zważywszy na przeżycia, na to, co tata mój widział własnymi oczami, ciekaw byłem jego opinii. Ale już po obejrzeniu zwiastunów i po usłyszeniu jak przedstawiono w tym filmie AK, powiedział, że ma tego dość, że z ręki Niemców zginęli bliscy mu ludzie, a teraz miałby jeszcze wysłuchiwać kłamstw, znosić przerzucanie winy na Polaków? I nie jest to kwestia jakiegoś żalu czy uprzedzenia. Po prostu, agresor, najeźdźca i okupant, który mordował, niewolił, eksploatował i garbił, nie ma moralnego prawa do oceniania tych, którym to uczynił i organizacji które tworzyli, aby się bronić, w tym przypadku – Armii Krajowej. Tata mój w ogóle tego filmu nie oglądał.

 

 

Niemieccy żołnierze w obliczu klęski wypowiadają słowa: „byłem bohaterem, teraz jestem łajdakiem” i: „byłem bohaterem, teraz jestem mordercą”. Ale to, co w ten sposób autorzy filmu rekomendują jako głębię refleksji, jest zaledwie przetrzeźwieniem kogoś o mentalności bandyty – przekonanego, że człowiek po to wyposażony jest w siłę, myślenie i różne talenty, aby właśnie mordować, niewolić i grabić. Kogoś, kto trwa w tym przekonaniu aż póki niespodziewanie napotka silniejszego… No, ale takie przetrzeźwienie to jeszcze nie jest refleksja, nie jest czymś, co wynika z tego człowieka – z jego wrażliwości, z przemyśleń. Znalazł się w sytuacji, która wyświetliła jego małość.

 

Gdy jakiś zbrodniarz opamięta się, przeżyje moralną przemianę, gdy daje znaleźć się Bogu – ukazanie tego jest budujące. Ale jeśli trzeźwieje, bo ktoś silniejszy stanął mu na drodze, powalił go i depce – to, cóż, lepiej późno niż wcale, ale materiał na epos moralny to nie jest.

 

Skoro Niemcy, na przykład filmem tym, kłamią, skoro postępują bez należytej uwagi i wrażliwości, trzeba postawić sprawę twardo. Otóż, patrząc ogólnie, a nie wykluczając jakichś szczególnych sytuacji, niemieccy żołnierze tej wojny nigdy nie byli bohaterami. Byli albo z przekonania, albo z uwiedzenia (choć bywało też, że z przymusu) – wykonawcami i narzędziami skrajnie zbrodniczego i złodziejskiego systemu. Byli agresorami z najniższych pobudek.

 

Sprawy hitlerowskich grabieży, złodziejstwa, a w tym na przykład wyrywania na przemysłową skalę złotych zębów – te sprawy są w filmie całkowicie pominięte. Ale bo też w takich czynach człowiek nieuchronnie ujawnia swą tandetną, nikczemną małość, której nie sposób nadać rysu szlachetności. A takich ludzi autorzy filmu nie chcą do roli swoich rodziców.

 

Bo wybór postaci, użyte środki filmowe, wyraźnie wskazują kogo za swoich ojców i swoje matki uważają. W kogo tchają życie, komu dają wymiar, rys moralny, kogo kamera lubi. Więc film ten jest wyrazem pragnienia – dokonaniem wyboru rodziców. Nie jest filmem o tych, którzy rzeczywiście byli ich matkami i ojcami.

 

Gestapowcy, esesmani są ukazani niczym spotworniała narośl. Autorzy mówią nam: nasi rodzice nie byli antysemitami. Ale mimo uogólniającego sensu tytułu – w Niemczech i Austrii żyje ogromna ilość ludzi, którzy z tym wyborem kamery nie mogą się zidentyfikować.

 

Zabijanie, mord – wnoszą ton skrajnej powagi. Poruszają, porażają. A wielkie dramaty pasują do obrazu rycerstwa. Ale dłubanie trupom w odbytach w poszukiwaniu dolarów nie da się upchnąć w nawet najperfidniej ułożonej definicji szlachetności… Za rycerstwem zawsze ciągnął odór śmierci, ale zaiste hitlerowcy ideę rycerstwa sprowadzili na samo dno.

 

A zauważmy i to: mimo iż uważali się oni za rycerskich nadludzi, gdy postanowili napaść na Polskę, pobratali się z Sowietami, a więc z ideologią, którą gardzili i z ludźmi, których mieli za reprezentujących typ wschodniego podczłowieka. Skoro uczynili tak mimo swojej i tak miażdżącej przewagi nad Polską, to zarówno ta zmowa i ten wspólny napad – ujmując rzecz w kategoriach tego świata – ujawniały ich zakłamanie, brak charakteru i tchórzostwo, co oczywiście nie ma nic wspólnego z rycerstwem, do którego tak dumnie aspirowali.

 

Gdyby autorzy filmu konsekwentnie podążyli swoim myśleniem – uważając nazizm za zło – powinni tamtym, ówczesnym Polakom co najmniej okazać szacunek. I powinni starać się właśnie z należnym szacunkiem ukazać zawiłości tamtych sytuacji, bo jeśli gdzie szukać w czasie Drugiej Wojny Światowej moralnej wielkości, to nie w Niemczech, nie w Sowietach, nie w zdradzieckiej Francji czy Anglii – ale właśnie w Polsce. Właśnie Polska była miejscem wielkiego moralnego dramatu, gdy w obliczu przeważających mocy konsekwentnie mówiono: nie – obu obłędnym, morderczym i grabieżczym systemom. Stając tym samym w sytuacji, w jakiej nikt nie poważył się stanąć: w jednej chwili przeciwko nazizmowi i komunizmowi. Zaś w konsekwencji stawano wobec zupełnie niesłychanych, skrajnych moralnych ludzkich dramatów – w tym wobec kwestii pomocy Żydom w warunkach, gdy pomoc ta, według hitlerowskiego „prawa” obłożona była karą śmierci, śmierci całych rodzin i całych społeczności. Często śmiercią zadawaną ze szczególnym okrucieństwem.

 

Jeśli więc ktoś chciałby pokazać moralną wysokość i wstrząsającą głębię ludzkiego dramatu, to szczególnie w Polsce tamtego czasu, szczególnie pośród tamtych ludzi powinien szukać. Ale tego autorzy filmu nie widzą, nie chcą dostrzec, lub nie ogarniają.

 

Nie zauważają, że Polska była w tamtej sytuacji „językiem u wagi” – gdyby Polacy poszli z Sowietami na Zachód, można domniemywać, iż autorzy filmu do dziś mieszkaliby w sowieckiej Europie. A gdyby natomiast poszli z Niemcami na Wschód – do dziś żyliby w nazizmie, który przecież uważają za zło…

 

Autorzy filmu „Nasze matki, nasi ojcowie” nie dorośli do podziękowania tamtym Polakom za tę ich postawę moralną, za ich bohaterstwo.

 

Uważnie się przyglądając – Polacy trzykrotnie w XX wieku oddali Niemcom wielkie zasługi, trudne do wymierzenia. W 1920 zatrzymując pochód Armii Czerwonej na Europę, w 1939 mówiąc: nie – zarówno nazizmowi jak i komunizmowi, i, oczywiście, „Solidarnością” – świadomie i intencjonalnie! – po tym jak Niemcy utopili Polskę w morzu krwi i wpędzili w pół wieku trwającą niewolę, udręczenie i nędzę, co jest dojrzałością najwyraźniej umykającą autorom filmu. Cóż – ich uwagę przykuł, rzucony wprost na stół, boczek. I chodząca po nim mucha – plujka. Ale: kogóż w ten sposób zdefiniowali, jeśli nie siebie?

 

 

Jeden z uczestników debaty o filmie przekonywał, iż jednowymiarowe i tendencyjne ukazanie Polaków wynika z konstrukcji obrazu, z tego iż byli postaciami drugiego planu. Ale przyjrzyjmy się scenie, gdy odkrywając w zdobytym pociągu więźniów obozu koncentracyjnego, szef oddziału AK „identyfikuje” ich po smrodzie jako Żydów – i z powrotem zamyka.

 

Ze sceny tej wynika, jakoby w obozach koncentracyjnych umieszczano tylko Żydów i, jakoby właśnie takie przekonanie mieli partyzanci. W ten sposób autorzy filmu dokonują historycznego kłamstwa i zarazem konstruują nie dość, że zakłamany, to właśnie jednowymiarowy, agitacyjnie płaski obraz. A przecież owa sytuacja, sytuacja w której oprócz spodziewanego transportu broni i sprzętu, partyzanci napotykają także więźniów, otwiera właśnie sposobność, by ukazać i historyczną prawdę i zarazem wymiar dramatu. Jakże bowiem partyzanci, sami przecież ukrywający się, mogliby pomóc takiej ilości ludzi? Jak ich napoić, nakarmić, opatrzyć, przebrać, ukryć etc – i to spodziewając się przecież rychłej kontrakcji Niemców? Ale i na tym rzecz się nie zamyka, bowiem jaki byłby los ludzi, którzy wykorzystując sytuację uciekliby z takiego transportu, ale zostaliby nieuchronnie ujęci w obławie przez hitlerowców. Każdy kto choć trochę interesował się historią obozów koncentracyjnych wie jak okrutne potraktowanie czekało schwytanych zbiegów, i że w przypadku ucieczki więźniów hitlerowcy stosowali zasadę odpowiedzialności zbiorowej wobec pozostałych. I właśnie w takim poruszającym kontekście, właśnie dopiero w takich niezakłamanych okolicznościach, można było ową scenę „ujawnienia żydostwa” Victora, jednego z głównych bohaterów, ukazać wyraziście, przekonująco i przejmująco.

 

Właśnie w takim napięciu, przy takiej – prawdziwej – złożoności, postacie nabierają autentyzmu, intensywności. To na wielkich napięciach moralnych osnuwa się naprawdę doniosłe filmy. Dzieła. Poruszające, otwierające na Prawdę, poruszające do oczyszczenia. To jest podstawowa wiedza z zakresu sztuki filmowej, z zakresu konstruowania postaci i pisania scenariusza. Ludzie zajmujący się sztuką filmową powinni być na takie rzeczy szczególnie uwrażliwieni. Pragnący stworzyć dzieło, o takie sceny z silnym moralnym napięciem – zabiegają! Gdy zatem autorzy „Naszych matek, naszych ojców”, mając w ręku takiej skali dramat, przerobili go na mały, jątrzący, płaski, prostacki, wulgarny i zakłamany agit-prop – kompromituje ich to także w tej dziedzinie – jako artystów filmu. I, oczywiście, dowodzi to, że płaski, jednowymiarowy obraz Polaków nie wynika z konstrukcji filmu, ale jest zabiegiem celowym i on właśnie niszczy ten film, jest wbrew zasadom sztuki filmowej.

 

Także, na przykład, za pomocą montażu, przechodząc cięciem ze scen przedstawiających sytuację jednego z bohaterów, Żyda, wśród akowców – do sytuacji jednej z bohaterek w celi przesłuchań Gestapo i w więzieniu – dokonano językiem filmu zrównania AK z Gestapo, postawienia między nimi znaku równości.

 

Z owej realizowanej polityki wynikają w filmie sprzeczności. Oto na przykład widzimy oddział AK czekający w zasadzce na niemiecki pociąg. Ale patrząc z wojskowego punktu widzenia ich postępowanie jest ignoranckie, bezsensowne, nie rokujące żadnych szans powodzenia. Cała ich akcja opiera się na przekonaniu, że gdy na torach w lesie ustawi się znak stop, to Niemiecki maszynista pociąg zatrzyma. Nie ma przemyślanego wyznaczenia i obsadzenia stanowisk, łączności, nie ma „planu B”, nie ma planu odejścia etc. Siedzą niezborną kupą w chaszczach rozprawiając o wyższości bigosu nad gulaszem. I znów ten w zamyśle poniżający obraz obraca się przeciw jego autorom. Bo wcześniej słyszymy w filmie meldunek jednego z głównych bohaterów, Friedhelma Wintera, o niezwykle intensywnych i skutecznych działaniach partyzantów, którzy wysadzili w powietrze 150 mostów. Przeradza się to w groteskę, jak bowiem możliwe, by czynów takich dokonywały podobne bandy bigosowych półkretynów? I przecież jakie to wystawia świadectwo hitlerowskiej armii, która nie umiała się obronić przed ich działaniami…

 

Wykreowany obraz Polaków pozostaje w jaskrawym kontraście z obrazem ludu rosyjskiego, przedstawionego niezwykle szlachetnie. Jeden z bohaterów filmu, Wilhelm Winter, otrzymuje rozkaz spalenia gospodarstwa znajdującego się w pobliżu frontu. Panuje tam cisza, spokój i ład – żadnego boczku z muchami, o nie! Patriarchalny starzec z długą, siwą brodą i jego żona zapraszają wroga z kanistrem do stołu.

 

 

Refleksja teologiczna pojawiająca się w tym filmie, a zatem przecież dotycząca wydarzeń tak szczególnych, o tak zasadniczym znaczeniu dla historii ludzkości i dla człowieka w ogóle – refleksja ta jest na poziomie oburzającym, dyskwalifikującym z udziału w publicznej debacie. Jest ignorancka i wręcz upiorna. Oto, gdy Niemcy zaczęli przegrywać, jeden z bohaterów stwierdza: „Bóg odwrócił się od nas, za dużo mordowaliśmy”. I tak tę sprawę w filmie zostawiono. To ma być refleksja berlińskiej inteligencji, uczestników cywilizacji zachodniej, w której od blisko dwóch tysięcy lat obecne jest Słowo Boże.

 

I, patrząc inaczej, na takim oto poziomie refleksji poruszają się twórcy filmu, uważający się za przygotowanych do kształtowania społeczeństw, do kształtowania człowieka w sprawach najistotniejszych. Ba, aspirujący do oceniania, do osądzania!

 

 

Film ujęty jest w klamrę dwóch spotkań głównych bohaterów w berlińskiej knajpie. To otwierające jest dość niefrasobliwą zabawą tuż przed najazdem Niemiec na Związek Sowiecki. Film zamyka spotkanie w tejże knajpie, opuszczonej pośród ruin Berlina, trojga z nich, którzy wojnę przeżyli.

 

By właściwie rzecz tę zrozumieć trzeba uświadomić sobie, że pokazuje się nam bohaterów już w pewnym momencie wojny. Do czasu tego ich spotkania hitlerowcy uczynili już ogrom potworności. Mordowali dorosłych i dzieci. Planowo na masową skalę mordowali Polaków. Mordowali dzieci upośledzone, uznane przez nich za niegodne życia. W ramach akcji T4 mordowano pacjentów szpitali psychiatrycznych. Aresztowano i zesłano do Sachsenhausen profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Już od roku działał Auschwitz, do którego pierwszych więźniów, Polaków, przywieziono 14. 06. 1940…

 

O tych i innych potwornych czynach krążyły w społeczeństwie Niemieckim wiadomości, i są o tym świadectwa. Przywołam tu przykład Kurta Gersteina, działacza Kościoła Wyznającego – antynazistowskiego ruchu w niemieckim Kościele ewangelickim, który słysząc o zbrodniach i poruszony podejrzaną śmiercią szwagierki, 10. 03. 1941 wstąpił do SS, aby dowiedzieć się prawdy o tych sprawach, aby prawdę tę ujawnić a zbrodniom w miarę możności przeciwdziałać. Kurt Gerstein mówił: „My musimy przegrać tę wojnę. Po stokroć lepszy byłby Wersal, niż zwycięstwo tej bandy zbrodniarzy”. Tymczasem bohaterowie filmu umawiają się na rychłe spotkanie po zwycięstwie. Spotkanie na Święta Bożego Narodzenia.

 

Co o tym myśleć? Czy młoda berlińska inteligencja nie słyszała o bezmiarze czynionego zła? Młoda artystka, ofiarna, wrażliwa pielęgniarka, młody literat czy poeta, czy wreszcie frontowy oficer Wehrmachtu? Należy ujrzeć we właściwym świetle owych pięcioro bohaterów i zatem także dostrzec, iż klamrujący powrót do tego spotkania przy końcu filmu – nie jest właściwą codą. Jest to bowiem klamrowanie powierzchowne, oparte na zewnętrznym skojarzeniu i staje się zabiegiem niebezpiecznie zakłamującym. Należało bowiem sięgnąć wcześniej, ukazać przeżycia, decyzje wcześniejsze, które doprowadziły bohaterów do tego kim byli – to znaczy, jaką mieli świadomość i w jakiej znaleźli się sytuacji w czerwcu 1941 roku, a co z kolei zaowocowało ich przeżyciami będącymi kanwą filmu. I w konsekwencji spotkaniem się trojga okaleczonych wojną rozbitków w zrujnowanym Berlinie. To byłaby właściwa coda. W przeciwnym bowiem razie, takie jak obecnie zakończenie filmu, budzi uczucia prowadzące do niebezpiecznego sentymentu – a nie do oczyszczającej refleksji.

 

 

Gdybyż zło, które czyni się tym filmem było jedynie skutkiem nierozgarnięcia absolwentów niemądrych szkół filmowych – rzeklibyśmy: uczcie się ludzie. Ale niestety nosi on znamiona produktu propagandowego, a to jego autorów określa nie jako dzieci tych ojców i matek, których sobie do roli rodziców upodobali, ale, niestety, jako dzieci fachowców z „Der Stürmera”.

 

Czy wpisywaliby się w tę „tradycję”, czy zadawaliby ten ból, który zadają, gdyby patrzyli na kwestie życia naprawdę dojrzale? Gdyby dojrzale patrzyli na historię? Gdyby naprawdę szukali Odpowiedzi? Kim zatem tak naprawdę są, czy obłudnikami, których w ukryciu cieszy myśl o niemieckim imperium Europy? To rozgrzewa ich serca?

 

Niemcy starają się wyjść spod ciężaru skrajnych, bestialskich, obłędnych zbrodni, i jest to skądinąd zrozumiałe, ale przerzucanie tego ciężaru na innych nie jest załatwieniem sprawy. Przeciwnie.

 

Zbigniew Sajnóg

 

 

 

 

Unsere Mütter, unsere Väter”. Reż. Philipp Kadelbach.    

List do redakcji “Najwyższego czasu”. (Nie wysłany.)

W artykule opublikowanym na łamach Państwa czasopisma, z przykrością przeczytałem takie oto zdania:

“Mimo telefonów i maila wysłanego do Barbary Pawłowskiej, zastępczyni Fidyka, nie odpowiedziała nam ona, ile TVP postanowiła dołożyć do produkcji o “Krytyce Politycznej”. Budżet porównywalnego tematycznie dokumentu o gdańskim Totarcie Pawła “Końja” Konnaka, współfinansowany przez Narodowe Centrum Kultury, zamknął się w prawie 233 tysiącach, a z PISF dostał 100 tys. złotych”..

(Marcin Kuberka: “TVP i PISF sfinansują film o “Krytyce politycznej”, 24. o3. 2012. “Najwyższy czas”.)

Szanowni Państwo! Bardzo proszę o możliwość wyjaśnienia pewnej kwestii.

Nazywam się Zbigniew Sajnóg. Byłem założycielem Totartu i autorem jego głównych idei. Nie chcę i nie miałem zamiaru do spraw tych powracać. Konsekwentnie milczałem o tym przez ponad dwadzieścia lat. Tym niemniej, gdy przeczytałem w Państwa czasopiśmie artykuł Pana Marcina Kuberki (j. w.) zrobiło mi się ciężko na duszy. Do tego stopnia nie daje mi to spokoju, że postanowiłem w tej sprawie napisać.

Połowa lat osiemdziesiątych była w Polsce czasem szczególnej depresji. Opór Solidarności właściwie zgasł, uczucie bezsiły i beznadziejności było nieznośne. Z dzisiejszego punktu widzenia wygląda to inaczej niż odczuwało się wtedy, patrzy się na tamten czas przez pryzmat zmian, które niedługo później nastąpiły. Ale w tamtym czasie mieliśmy przekonanie, że w naszym życiu nic już się nie zdarzy. Niedawne zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki nie pozostawiało złudzeń – ci ludzie nie cofną się. Tępa, prostacka i martwa siła. Tak to odczuwaliśmy, tak to postrzegaliśmy.

Młodzi ludzie w wieku 20 – 30 lat mieli uczucie zmarnowanego życia, traconego bezpowrotnie, nieodwracalnie. Myśli o wyjeździe ciążyły jak i myśli o pozostaniu. Zmagania, by uniknąć służby wojskowej – by nie przysięgać sowieckiej Rosji. Upokorzenie, rozdeptanie. Ludzie popełniali samobójstwa. Pili. Zdarzało się, że komuś udało się wyjechać.

Zarazem ciążyła nad nami pewna tradycja. Tradycja przelewania krwi za ojczyznę. Teraz my byliśmy tym pokoleniem, na które przyszła kolej. Ale kto posmakował pójścia z kamieniami na czołgi – miał szybko materiał do poważnej refkeksji. Człowiek się czuł jak jaskiniowiec. Kompletny bezsens. Ale bólu to nie zmniejszało.

Czy nie było poważnych rozważań? Były! – Czy zdecydujesz się zabijać? Nie. Nie chcieliśmy zabijać. Oprócz tego, że trzeba by zabijać “swoich”, i oprócz świadomości miażdżącej przewagi Rosjan – opócz tego, po prostu nie chcieliśmy zabijać. Nie chcieliśmy być tacy.

Opowiadano mi wtedy takie zdarzenie: dwóch milicjantów otoczonych na moście, ze strachu wskoczyło do Motławy. Ludzie chcieli obrzucić ich kamieniami, ale że jeden zaczął tonąć, więc ich wyciągnęli.

Albo: utkwiło to w mojej pamięci – była potężna manifestacja i nagle, nie wiadomo skąd, bo milicja się wtedy pochowała – pojawił się jeden samotny milicjant z drogówki i zatrzymał ruch samochodów. Raczej nie było to potrzebne, ale zrobił to. Musiał mieć chłop pełne portki, bo szło dziesiątki tysięcy ludzi, i nie dzieciaków. I był gniew. Ale nikt go nie tknął. Nie słyszałem choćby jednego złego słowa pod jego adresem. Choćby uwagi.

Cóż, uszanowanie takiej dojrzałości – również wymaga dojrzałości. A tego, jak widać próżnio było oczekiwać.

To jest ta szczególna łajdacka, tchórzliwa nikczemność każdej tyranii – żeruje na tym, że w większości ludzie nie chcą zabijać.

A gdybyśmy strzelali? Lepiej o tym nawet nie myśleć. Jest za co dziękować Bogu, że do tego nie dopuścił!

Przez Totart przewinęło się co najmniej kilkadziesiąt osób, był to raczej rodzaj ruchu niż grupa. Ludzie o różnych przekonaniach. I zapewne, co człowiek, to inny powód dla którego włączał się w te działania. I gdyby dzisaj przyjrzeć się kim są ci ludzie, co robią, byłaby to rozpiętość ogromna.

Ale nie będę tego robił, nie będę podawał przykładów. Być może nie życzyliby sobie, by pisać o nich w tym kontekście. Szanuję to. Powiem o sobie. Jeździłem na zajęcia uniwersyteckie tramwajem mijając po drodze miejsce, gdzie hitlerowcy robili mydło z ludzi. Przeżywałem to latami, nie mogąc pojąć i nie znajdując odpowiedzi. W czasie pierwszej większej akcji totartowej czytałem fragmenty z Borowskiego i swoje wiersze z tym związane.

Totart był desperacją i przyjaźnią, skowytem i pytaniem, niezgodą i badaniem. Także chęcią twórczego zaistnienia w sytuacji beznadziejnej. Stanowczo podkreślam, że nie piszę, jak oceniam to z dzisiejszej perspektywy. Próbuję opisać tamto myślenie, tamte stany, jak odczuwaliśmy to wtedy. Życie marnowane w beznadziejnej martwocie – próbowaliśmy wydrzeć i przydzielić sobie z powrotem. Było w tym wiele desperacji, brudu i zła. Tak było.

Na pewno było w Totarcie stawianie pytań daleko wykraczających poza kwestie sztuki, polityki czy bieżącej sytuacji.

Komunizmu nienawidziliśmy, do Solidarności czuliśmy rezerwę. Przyjażniliśmy się z RSA, z Ruchem Wolność i Pokój, Pomarańczową Alternatywą, z Nową Ekspresją i wieloma grupami artystycznymi, muzycznymi. Byliśmy autonomiczni, natomiast na różne sposoby lawirowaliśmy, by znajdować miejsca do działania. Czasami udzielaliśmy wywiadów oficjalnym czasopismom, co, po części, wynikało z obranej strategii. Jako, że nie byliśmy politycznie kryci – upatrując w rozgłosie swoistego zabezpieczenia, aby nie opłacało się nas pacyfikować. Bywaliśmy zatrzymywani, aresztowani, miewaliśmy rewizje. Bywało, że instytucje, które nas zapraszały, przestawały istnieć.

Wspomniałem o rezerwie w stosunku do Solidarności – nie było to coś programowego czy sprecyzowanego. Byliśmy świadkami wielu wydarzeń, widzieliśmy je z bliska – mieszkaliśmy w Gdańsku. Mnie osobiście zaczęło się to układać gdy – jeszcze przed Okrąłym Stołem – w rozmowie z Panem Andrzejem Gwiazdą i z Panią Anną Walentynowicz dowiedziałem się o sprawie Bolka.

Gdy w Polsce “zachodziły rewolucyjne zmiany”, w naszym środowisku, po paru otrzeźwieniach zapanował nastrój emigracji. Sam byłem tym wstrząśnięty, myślałem: to wprost niesłychane, to jakby w 1918 pakować się do wyjazdu! Tak to w t e d y rozumiałem.

Wspomniałem o otrzeźwieniach, podam przykład: staraliśmy się na progu wolności rozwinąć działalność wydawniczą. Zwróciliśmy się o techniczne wsparcie do Solidarności. Odpowiedź brzmiała: zróbcie okupację biura KPN w Warszawie (świeżo wywalczyli), a wtedy wam pomożemy. Nie będę wymieniał nazwisk, ale była to odpowiedź z wysokiego szczebla. Odczuwaliśmy to jako podłość.

O ówczesnym stanie rzeczy mówiłem: to nie jest wolność, to jest rozwolnienie. Napisałem też wtedy taki wierszyk:

W średniowieczu Mazowiecki sprowadził Krzyżaków,

Dziś sprowadza niemiecki kapitał,

pomódl się Polaku.

Może ktoś powiedzieć, że dzisiaj to łatwo udawać mądrego, ale – naprawdę tak było. Oto na potwierdzenie słowa z rozmowy opublikowanej wiosną 1991 roku w “Tygodniku Literackim”:

“Robert Tekieli: – Niby jest OK – kto ma pieniądze, ma informację, jest najsprawniejszy. Ale u nas to nie jest efekt wolnej gry o te pieniądze, tylko zaszłości historycznej: swego czasu to komuniści ukradli pieniądze społeczeństwu. Ponadto brak “tkanki społecznej”, nie ma silnych stowarzyszeń, ba, tradycji stowarzyszeń. Ludzie nie wiedzą w jaki sposób można oddziaływać na państwo. Będzie niewesoło, jeżli nie powstanie w tym kraju ruch, który będzie za pomocą metod “okołosystemowych” takich jak referenda, przeciwdziałać najdrastyczniejszym ograniczeniom wolności. (…)

Janusz P. Waluszko: – Jest jeden jedyny przypadek referendum, którego w dodatku nikt poważnie nie potraktował, mimo zdecydowanej woli społeczeństwa – myślę tu o Żarnowcu. I jak tu mówić o demokracji. Jeżeli forma referendum nie jest traktowana poważnie, to ludzie mają już tylko jedno wyjście – bomby. Czy o to chodzi? To jest przecież nonsens. Czy oni mają się zorganizować w armię zbrojną, która pokona armię zbrojną tego państwa…

Zbigniew Sajnóg: – Ale Jany, nie mów tak, bo zaraz powiedzą, że to my chcemy wieszać. Kiedy uprzedzamy o zagrożeniach nikt nam nie wierzy, ale gdy dochodzi do aktów terroru, to nas się o nie oskarża i aresztuje, bo o tym mówiliśmy, ostrzegaliśmy. (…)

Efektem tego wszystkiego, o czym mówiliśmy dotąd jest to, że ludzie w wieku aktywnym przebywają w “stanie wyjeżdżam”. (…) Ci ludzie, którzy decydują dziś o tych wszystkich sprawach w tym kraju, doprowadzają do tego, że w pewnym momencie przyjdzie taki dzień, kiedy już po prostu reszta powie: “do widzenia, mamy was gdzieś”.

Janusz P. Waluszko: – Przecież oni już to mówią.

Zbigniew Sajnóg: – Tak, ale powiedzą to aktywnie, być może zdarzy się tak, jak się zdarzyło w Rzymie starożytnym, kiedy plebs rzymski sobie po prostu wyszedł z miasta. Słuchajcie, to jest paranoja! Spełniło się największe marzenie, ten orzeł w koronie, absolutna wolność… a człowieka już to nie obchodzi.

Społeczeństwo się rozwarstwiło. Jedni wyjechali, wśród pozostałych są trzy podgrupy: ci, którzy kręcą tym układem, ci którzy są kręceni czyli tak czy inaczej w nim uczestniczą i ci, którzy zalegli. I nimi nawet juz się nie da kręcić. Do tej pory istniała tylko opozycja tych, którzy wyjechali i tych, którzy pozostali. Teraz pojawił się trzeci stan, to są ludzie z grupy “wyjeżdżam”, ludzie którzy zrezygnowali ze wszystkiego tutaj i bardziej lub mniej konkretnie, przeważnie jednak mniej, projektują swój wyjazd. I mówią: ja za dwa lata wyjeżdżam do Australii. To nie jest nawet emigracja wewnętrzna. To jest stan permanentnego wyjazdu. Niemożność pozostania, niemożność wyjazdu. Ja osobiście też przebywam w “stanie wyjeżdżam”. Taka jest prawda.

Ci ludzie żyją tutaj i jednocześnie ich tutaj nie ma. Oni mówią tak – “robicie wybory, a co z waszymi wyborami. Jak tam wam reforma idzie?” Był taki eksperyment psychologiczny: dwie małpki zamykano w klatce i rażono prądem. Jedna małpka miała do dyspozycji przycisk, który pozwalał odłączyć prąd. Druga nie miała tego przycisku. Po trzech miesiącach ta, która miała przycisk zmarła, a tamta żyła dalej. Tak to się kończy, jak się komuś stworzy pozory wpływu na sytuację.” [Ariergarda narodowej kultury. Waldemar Gasper, Robert Tekieli, Janusz P. Waluszko, Paweł Konnak, Zbigniew Sajnóg. Tygodnik literacki. 5 – 12 maja 1991.]

Podkreślam, piszę tu o tym, co czułem, myślałem ponad 20 lat temu. Dzisiaj patrzę na te sprawy zupełnie inaczej. Podkreślam: całkowicie inaczej. Nie chcę tylko by o tamtych sprawach mówiono kłamstwa. Mówiliśmy, co się wydarzy – miliony ludzi opuściły kraj, wyjeżdżali przeklinając tę ziemię – a działo się to przecież po tym jak modlili się aby zstąpił Boży Duch i odmienił jej oblicze! Większość wycofała się z życia publicznego. Wydarzyły się rzeczy niesłychane. Teraz wielu jest ludzi, którzy w taki sposób patrzą na ten dramat – ale dwadzieścia dwa lata temu, kto chciał tego słuchać? Przeganiano nas, a dzisiaj utożsamia się z “Krytyką polityczną” – tak nie można. Albo to ignorancja, albo kłamstwo. Mogę powiedzieć o sobie i za siebie – strasznie mnie bolało i zdumiewało to, co działo się wtedy w Polsce. Miotając się w różne strony usilnie poszukiwałem Prawdy.

Wspomnę jeszcze, jak to przez pewien czas używaliśmy w latach osiemdziesiątych nazwy: Sekcja im. Majerowej. W tym nimbie wariactwa jakim byliśmy otoczeni, takie rzeczy nie budziły podejrzeń – ot, czubki sobie coś wymyśliły, jakiś kabaretowy żart. A tymczasem Majerowa to postać autentyczna, w II Rzeczpospolitej była klucznicą w jednym z Warszawskich (o ile dobrze pamiętam) więzień. I tam szykanowała komunistki. Dowcipnie było używać takiej nazwy w komunistycznym klubie. Poważnie z nimi rozmawiać o tak nazywającej się grupie artystycznej. Ustalać z nimi warunki występu.

Co mnie zatem poruszyło ku tym wyjaśnieniom po ponad dwudziestu latach? Milczałbym nadal, naprawdę nie miałem zamiaru zabierać głosu publicznie w tamtych sprawach. Wielu rzeczy boleśnie się wstydzę i dzisiaj uważam, że należało pójść zupełnie inną drogą. Ale poruszyło mnie ku tej wypowiedzi umieszczenie Totartu w lewackim i lewicowym kontekście, bardzo nieprzyjemnie. A Totart był w tym sensie pytaniem, szukaniem. Nie chcę by brzmiało to jak usprawiedliwienie. Nie jest to cała sprawa, na pewno.

Moje subiektywne odczuwanie przykrości to jest jedna rzecz, ale też aktualne wybory i działania niektórych z niegdysiejszych uczestników Totartu, zaczynają stwarzać fałszywą opinię o tym, czym ówże Totart był – co może sprawiać przykrość osobom niegdyś z tym ruchem związanym. Temu chcę zapobiec.

Oświadczam publicznie, że książki, publikacje o Totarcie, które się ukazują – wydawane są bez mojej zgody – i więcej – wbrew moim prośbom, by tego nie czynić. Rzeczy tych nawet nie czytam, nie posiadam. O produkcji filmu o Totarcie nic mi nie było wiadomo, a słysząc jakie sumy na ten cel przeznaczono – z kieszeni ludzi przecież, jestem zaskoczony i poruszony. Bardzo za to przepraszam. Całkowicie odcinam się od tych publikacji i działań. Jest dla mnie bardzo bolesne, że Totart określa się jako tematycznie to samo, co “Krytyka polityczna”. Totart nigdy nie był farfoclem PZPR-u.

Przepraszam, kogokolwiek zraniłem moją ówczesną działalnością.

Zbigniew Sajnóg

wiosną 2012